Wyjazd na Sri Lankę był najbardziej spontanicznym w naszym życiu. Po raz pierwszy zdecydowaliśmy się na tak daleką podróż, przygotowując się do niej w zaledwie kilka dni. Gdyby nie zachwycone opowieści naszych znajomych, pewnie w ogóle nie rozważalibyśmy tego kierunku. Pełni obaw, ale też podekscytowani przygodą, wyruszyliśmy do oddalonego o ponad 7300 km Colombo.
Po przylocie czekał na nas umówiony wcześniej kierowca, który zabrał nas prosto do Hikkaduwy – niegdyś małej wioski rybackiej, dziś popularnego kurortu. Nasza motywacja do przyjazdu była jasna: chcieliśmy zobaczyć żółwie, które podpływają do tutejszej plaży i można z nimi obcować w ich naturalnym środowisku.
Droga do Hikkaduwy zajęła nam około 3 godzin, a krajobrazy za oknem obiecywały wyjątkową przygodę. Tysiące palm i piękne słońce to dokładnie to, czego potrzebowaliśmy w środku polskiej zimy. Nasz pierwszy hotel był położony bezpośrednio przy piaszczystej plaży, co było dla nas kluczowe, ponieważ zależało nam na spokoju z dala od głośnej, ruchliwej drogi. Hotele położone od strony plaży otoczone są murami, co zapewnia komfort i izolację od azjatyckiego zgiełku.
Po przyjeździe okazało się, że nasz pokój jeszcze nie był gotowy, więc postanowiliśmy odpocząć w cieniu palm. Ukołysani szumem fal, natychmiast zasnęliśmy. Pierwsze wrażenie Sri Lanki było niezwykłe – byliśmy praktycznie sami w hotelu, a kilometry plaży wydawały się zupełnie puste. To był totalny relaks.
Niezapomniane Smaki Sri Lanki – Herbata, Jedzenie i Tropikalne Owocowe Rarytasy
Pierwszy posiłek na Sri Lance był prawdziwą eksplozją smaków – świeże soki, owoce i nieziemsko pyszna herbata! Herbata z Sri Lanki jest naprawdę wyjątkowa i jej smak trudno opisać słowami. W większości miejsc serwują duże imbryki herbaty, które można popijać bez ograniczeń. Natomiast kawa, do której jesteśmy przyzwyczajeni, jest tu słaba, co zmusiło mnie, miłośniczkę trzech filiżanek dziennie, do przestawienia się na herbatę – co okazało się cudowną zmianą.
Cały dzień poświęciliśmy na regenerację po wyczerpującej podróży. W nocy obudził nas przerażający dźwięk, który pochodził od wzburzonych fal oceanu. Ten odgłos, który towarzyszył nam przez całą noc, stał się jednym z naszych ulubionych wspomnień z tej podróży – tak wyjątkowy i magiczny.
Następnego ranka obudziliśmy się przed świtem, jeszcze nieprzyzwyczajeni do zmiany czasu. Śniadanie podano nam na plaży, gdzie znowu byliśmy sami. Jajka, tosty, owoce, soki i oczywiście herbata – to standardowe śniadanie na Sri Lance. Dla poszukiwaczy lokalnych smaków dostępna jest też opcja Sri Lankan breakfast, czyli śniadanie składające się z ryżu i curry, makaronu ryżowego, hoppers (naleśniki z mąki ryżowej i mleka kokosowego) z sosem sambol oraz dhal z soczewicy. Zdecydowanie warte spróbowania, choć ostatecznie wolałam trzymać się bardziej klasycznego europejskiego zestawu.
Po śniadaniu wybraliśmy się tuk-tukiem na plażę, gdzie można spotkać ogromne żółwie. Miejsce to nie było już tak spokojne, jak inne części Hikkaduwy, ponieważ znajdowało się blisko hotelu, który był popularny wśród turystów. Nic jednak dziwnego, że ta plaża przyciąga tłumy – każdy chce poobcować z tymi niesamowitymi zwierzętami.
Żółwie są ogromne i można je spotkać tu praktycznie zawsze, dzięki lokalnym wolontariuszom, którzy dokarmiają je algami. Od lokalnych sprzedawców można kupić algi za niewielką sumę i samodzielnie nakarmić żółwie. To wyjątkowe, autentyczne doświadczenie, które nie jest skomercjalizowane. Nasza córka Basia spędziła całe godziny, pływając z żółwiami. Podczas kolejnej wizyty na Sri Lance zdecydowaliśmy się nawet na hotel położony tuż przy tej plaży, aby mieć żółwie na wyciągnięcie ręki. Coś absolutnie niesamowitego!
Sri Lanka to miejsce, które zaskakuje i zachwyca na każdym kroku – od pustych plaż, przez wyjątkowe smaki, aż po spotkania z niesamowitą przyrodą. Każda chwila spędzona tutaj była warta zapamiętania, a wspomnienia o żółwiach i niezwykłej herbacie zostaną z nami na długo. Ponieważ dla Basi ogromnym przeżyciem było spotkanie z żółwiami zdecydowaliśmy się przenieść do hotelu tuż obok nich.
Hikkaduwa to miejsce, które ma swoje plusy i minusy. Niewątpliwą zaletą jest południowa część miasteczka, gdzie znajdziemy szeroką, czystą plażę z pomarańczowym piaskiem. Spacerując po plaży, można cieszyć się widokami, a także skosztować lokalnych specjałów w uroczych, małych knajpkach. Niektóre z tych restauracji położone są tak blisko wody, że podczas przypływu fale dosłownie wlewają się do środka. To idealne miejsce, by odpocząć z zimnym piwem Lion w dłoni i świeżo wyciskanym sokiem – prawdziwa bajka!
Hikkaduwa to także raj dla miłośników spa i masaży, oferujących relaks w niewiarygodnie niskich cenach. Dodatkowo, fani zakupów znajdą tu mnóstwo sklepów z pamiątkami i lokalnymi produktami. Zawsze wracamy ze Sri Lanki z zapasem herbaty, oleju kokosowego, a ja zawsze kupuję zwiewne, kolorowe ubrania idealne na gorące dni.
Jedną z wad Hikkaduwy jest coraz większa obecność rosyjskich turystów, których można spotkać dosłownie wszędzie. Niektórzy z nich otwierają nawet lokalne biznesy. Rząd Sri Lanki podobno podjął kroki, by ograniczyć masowy napływ turystów z Rosji, i mamy nadzieję, że podczas naszej kolejnej wizyty odczujemy te zmiany.
Podczas jednego z lunchów w naszym hotelu lokalny kelner zaproponował nam prywatną wycieczkę łodzią po miejscowej rzece, obiecując niezapomniane atrakcje, w tym spotkanie z „małym krokodylem”. Zaintrygowani, zgodziliśmy się na tę wyprawę. Następnego dnia, koło południa, kelner zabrał nas do przystani, gdzie czekała na nas mała, dość rozklekotana łódka i sternik.
Niestety, wodne safari nie spełniło naszych oczekiwań. Byliśmy dosłownie sami na rzece, żar lał się z nieba, a zamiast krokodyli, jedyną „atrakcją” była awaria łódki na środku rzeki. Lokalsi próbowali naprawić łódź, a my siedzieliśmy w palącym słońcu, zniechęceni i znużeni. Safari zakończyło się około godziny 14:00 – w najgorszym możliwym momencie, kiedy zwierzęta były ukryte przed upałem. To była pierwsza sytuacja, w której daliśmy się „wykiwać”, i wyciągnęliśmy z tego ważną lekcję: safari trzeba robić o świcie, kiedy zwierzęta są aktywne.
Widząc nasze niezadowolenie, lokalsi postanowili zabrać nas jeszcze do jednej z buddyjskich świątyń, którą mijaliśmy obok rzeki. Choć było to z ich strony uprzejme, my nie mieliśmy ani ochoty, ani siły na zwiedzanie. Byliśmy już wykończeni całą przygodą na rzece, a upał i zmęczenie tylko potęgowały nasze zniechęcenie. Z perspektywy czasu żałuję, że nie mieliśmy energii, by lepiej docenić ten gest i świątynię, jednak tego dnia marzyliśmy jedynie o szybkim powrocie do hotelu i odpoczynku.
Po powrocie, widząc nasze niezadowolenie, kelner zaprosił nas do siebie na kolację z krewetkami, jednak byliśmy tak zmęczeni i zniechęceni, że odmówiliśmy i wróciliśmy prosto do hotelu.
Choć przygoda z wodnym safari nas rozczarowała, teraz wspominamy ją z uśmiechem, bo mamy się z czego śmiać. Dodatkowo, udało nam się odzyskać pieniądze, grożąc kelnerowi, że zgłosimy sprawę jego szefowi. Tego typu incydenty na Sri Lance to rzadkość – po prostu mieliśmy pecha. Na ogół Lankijczycy to niezwykle serdeczni ludzie, którzy często zapraszają obcych do swoich domów, oferując gościnność, jakiej trudno szukać gdzie indziej.
Pomimo drobnych wpadek, Hikkaduwa pozostaje dla nas wyjątkowym miejscem, które zawsze warto odwiedzić.
Po naszej pierwszej destynacji przyszedł czas na Galle, które było kolejnym celem w podróży. Aby podkręcić emocje, wybraliśmy się tam tuktukiem – bo jak wiadomo, podróż tym środkiem transportu to atrakcja sama w sobie.
Zamówiliśmy dwa tuktuki: jeden na nasze bagaże, a drugi dla nas. Droga zajęła nam około godzinę. Gdy dotarliśmy na miejsce, dosłownie oniemieliśmy z wrażenia.
Pośrodku gęstej dżungli odkryliśmy przepiękną, kolonialną willę. Była urządzona w niezwykle stylowy sposób, a jej największą atrakcją był bajeczny basen, który idealnie wkomponował się w otoczenie rozległego ogrodu.
Zaraz po zameldowaniu się, wskoczyliśmy do wody. Nad naszymi głowami przeskakiwały z drzewa na drzewo małpy, tworząc niepowtarzalny klimat – jak w raju! Na terenie willi znajdowało się może jeszcze zaledwie trzech gości, a my mieliśmy cały basen tylko dla siebie
Nagle emocje sięgnęły zenitu! Przez ścieżkę obok basenu przebiegł dwumetrowy waran. Paweł, wystraszony, powoli wydostał się z Basią z wody, a my natychmiast udaliśmy się do menadżera hotelu. Okazało się, że to jeden z lokalnych waranów, który mieszka w ogrodzie od ponad 30 lat. Usłyszeliśmy, że warany są całkowicie bezpieczne dla ludzi i zazwyczaj unikają kontaktu. Po tej informacji odetchnęliśmy z ulgą i mogliśmy z radością wrócić do kąpieli w tym magicznym miejscu.
Posiłki w naszej willi były prawdziwą ucztą dla zmysłów. Codziennie delektowaliśmy się prostymi, ale przepysznymi daniami, takimi jak ryż lub noodles z kurczakiem albo krewetkami. Kuchnia była delikatna, bez typowych dla regionu Tajlandii intensywnych przypraw, co sprawiło, że posiłki były idealne dla każdego podniebienia.
Nasze nowe miejsce było tak wspaniałe, że trudno było nam je opuścić, jednak przed nami czekał kolejny punkt naszej podróży – Fort w Galle. To historyczne miejsce obiecuje być pełne magii i tajemnic, które czekają na odkrycie.
Warto było ruszyć się z miejsca! Po przekroczeniu progu starego miasta Galle, poczuliśmy się jakbyśmy przenieśli się do zupełnie innego świata. Jakbyśmy nagle znaleźli się w Europie. Dlaczego? To dzięki historycznemu dziedzictwu tego miejsca. W XVI wieku na Sri Lankę przybyli Portugalczycy, którzy zaczęli budować ogromny fort, później rozbudowany przez Holendrów. Tak powstało Galle – wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Fort Galle to niesamowite miejsce, które imponuje swoją wielkością i bogatą historią. Rozległe mury, zabytkowe budowle oraz atmosfera kolonialnej przeszłości przenoszą nas w czasie. Urokliwie przyległe knajpki, sklepiki oraz wąskie uliczki tworzą niezapomniany klimat, który przyciąga turystów z całego świata.
Spacer po fortyfikacji Galle z widokami na bezkresny ocean to doświadczenie, którego nie można przegapić. Galle łączy w sobie niepowtarzalny tropikalny klimat z europejską kulturą, co sprawia, że to miasto wyróżnia się na tle innych miejsc na Sri Lance.
Galle zachwyca kolonialną architekturą, która zachowała swoje piękno przez wieki. Bujna roślinność i malownicze widoki na ocean sprawiają, że to idealne miejsce na wypoczynek i eksplorację. Każdy zakątek kryje tu historię, którą warto poznać.
Galle to także prawdziwy raj dla miłośników jedzenia. Dla tych, którzy kochają azjatyckie smaki, miasto oferuje wyjątkowe dania w bardziej europejskim wydaniu. To doskonałe miejsce, by rozkoszować się kuchnią lokalną i odkrywać nowe smaki, jednocześnie ciesząc się niepowtarzalną atmosferą tego kolonialnego miasta.
Niezapomniana przygoda na safari w Yala – podróż pełna niespodzianek
Po wspaniałym pobycie w naszej luksusowej willi w okolicach Galle, wyruszyliśmy w kierunku Katargamy, aby przeżyć jedno z najbardziej ekscytujących doświadczeń – safari w Parku Narodowym Yala.
Katargama już na samym wstępie zachwyca swoją dziką przyrodą. Egzotyczne zwierzęta i bujna roślinność towarzyszą na każdym kroku. Dla miłośników historii i kultury, okolice Katargamy oferują również przepiękne świątynie, będące celem pielgrzymek wyznawców hinduizmu i buddyzmu. Jednak naszą główną atrakcją były zwierzęta, więc całą wycieczkę skoncentrowaliśmy wokół safari.
Przed wyruszeniem na safari czekał nas nocleg w miejscu, które według opisu miało być zatopione w naturze i egzotyce. Booking polecał je jako wyjątkowe doświadczenie, gdzie można poczuć prawdziwy klimat przygody. Rzeczywistość jednak okazała się… nieco inna.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, nawet nasz kierowca był zaskoczony. Zobaczyliśmy gliniane chatki rodem z bajki o Flinstonach oraz domki na drzewach, po których skakały małpy. Po terenie swobodnie poruszały się zwierzęta domowe – kury, indyki i kaczki. To zupełnie nie przypominało zdjęć, które widzieliśmy wcześniej!
Właściciel obiektu powitał nas tajemniczym drinkiem, a całe miejsce wywołało u nas skojarzenia z filmem Rajska Plaża, gdzie bohater trafił na społeczność żyjącą w oderwaniu od cywilizacji. Menedżer miejsca, jego niemiecka partnerka, która tu przyjechała i postanowiła zostać – wszystko to tworzyło atmosferę niczym z filmu.
Stanęliśmy przed dylematem: zostać czy uciekać? Zbliżał się zmierzch, a do cywilizacji było daleko, więc postanowiliśmy zostać, bo o 4 rano mieliśmy ruszać na safari.
Gdy zapadł zmrok, mieszkańcy tego przedziwnego miejsca zgromadzili się wokół ogniska, grając na bębnach, a partnerka menedżera przygotowała dla wszystkich kolację. Patrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem, zastanawiając się, gdzie właściwie trafiliśmy – i to w dodatku z dzieckiem! Do tej pory nie możemy uwierzyć, jak ktoś mógł to miejsce zarekomendować jako idealne dla rodzin z dziećmi.
Po tej nietypowej kolacji wróciliśmy do naszego domku. Paweł i Basia szybko zasnęli, ale ja nie zmrużyłam oka, martwiąc się o nasze bezpieczeństwo. Nasz kierowca, rodowity Lankijczyk, przyznał, że nigdy wcześniej nie był w tak niezwykłym miejscu. Wtedy nie było nam do śmiechu, ale dzisiaj wspomnienie tej przygody wywołuje uśmiech na naszych twarzach. To coś, czego nie da się zapomnieć!
Na szczęście noc minęła szybko i o poranku byliśmy gotowi na safari. Jeep z przewodnikiem podjechał po nas, a po drodze zatrzymaliśmy się w przydrożnej budce na naleśniki „choppers”. Nie było to nasze wymarzone śniadanie, ale idealnie nadawało się na szybką przekąskę przed wielogodzinną wyprawą.
Park Narodowy Yala to najbardziej popularny rezerwat na Sri Lance, obejmujący ponad 979 kilometrów kwadratowych. Jest to idealne miejsce na poranny safari, gdyż zwierzęta są wtedy najbardziej aktywne. Mieliśmy ogromne szczęście – już na samym początku zobaczyliśmy niedźwiedzia! Oprócz tego spotkaliśmy bawoły, słonie, krokodyle, warany oraz wiele gatunków ptaków.
W Yala mieszka również spora populacja lampartów, ale niestety tym razem nie mieliśmy szczęścia, by je zobaczyć. Mimo to, bliskie spotkania z dzikimi zwierzętami dostarczyły nam niezapomnianych emocji.
Po pełnym przygód dniu, ruszyliśmy w dalszą podróż na południe wyspy, a naszym kolejnym celem była urokliwa Mirissa. Tym razem postanowiliśmy nie rezerwować noclegu z wyprzedzeniem, co okazało się średnim pomysłem, bo dzień był wyjątkowo gorący. Po odwiedzeniu trzech hoteli zdecydowaliśmy się na miejsce położone z dala od centrum, ale tuż nad samym oceanem. Prezentowało się przepięknie, a jedynie kilka minut jazdy tuk-tukiem dzieliło nas od głównej plaży i licznych restauracji.
Mirissa Beach to miejsce, którego widoki zapierają dech w piersiach. Zjawiskowa plaża, otoczona bujnymi palmami, przyciąga zarówno miłośników relaksu, jak i kulinarnych przygód. Mnogość restauracji i barów położonych tuż przy plaży zadowoli każdego – od miłośników lokalnej kuchni po osoby poszukujące bardziej europejskich smaków. Jednak największą atrakcją Mirissy są obserwacje wielorybów. To jedno z najlepszych miejsc na świecie, gdzie można spotkać płetwale błękitne, kaszaloty, humbaki, a także delfiny i latające ryby. Choć tym razem zrezygnowaliśmy z rejsu, chcąc odpocząć po ostatnim safari, na pewno następnym razem spróbujemy tej niezwykłej przygody.
Jednym z punktów, które koniecznie trzeba odwiedzić, jest Parrot Rock – mała wysepka przy plaży. Aby się tam dostać, wystarczy przejść przez płytką wodę i wspiąć się na skałę, skąd rozciąga się piękna panorama na dwie zatoki i całe wybrzeże Mirissy.
Kolejnym niezapomnianym miejscem jest Coconut Tree Hill – klif, który stał się ikoną Sri Lanki, dzięki swoim niesamowitym zachodom słońca. Widok bujnych palm na tle pomarańczowego nieba to obraz, który zostaje w pamięci na długo. Ja wybrałam się tam w ciągu dnia i miałam to miejsce niemalże tylko dla siebie. Co więcej, w drodze na klif udało mi się zobaczyć w falach oceanu gigantyczne żółwie – widok, który trudno opisać słowami.
Naszym ostatnim przystankiem była Bentota – malownicze miasto położone na południowo-zachodnim wybrzeżu Sri Lanki, przy ujściu rzeki Bentota Ganga. Zatrzymaliśmy się w przepięknym hotelu położonym w gaju palmowym, tuż przy plaży ciągnącej się kilometrami. To idealne miejsce na relaks przed powrotem do zimnej Polski.
Bentota zachwyciła nas swoim spokojem, pięknymi krajobrazami i wyjątkową atmosferą. Był to idealny punkt na pełny reset przed powrotem do rzeczywistości.
Podróż na Sri Lankę była dla nas najlepszym wakacyjnym doświadczeniem, jakie do tej pory mieliśmy. To miejsce ma w sobie wszystko, co może zachwycić podróżnika – od niesamowitej przyrody, po fantastyczne noclegi i pyszne jedzenie. Co nas szczególnie ujęło, to serdeczność lokalnych mieszkańców i bliskość natury. Sri Lanka to kraj, gdzie każdy dzień przynosi nowe, niezapomniane przeżycia.
Jeśli marzysz o egzotycznej przygodzie, pięknych plażach i dzikiej przyrodzie, Sri Lanka będzie idealnym miejscem na wakacje. Zakochaliśmy się w tym kraju tak bardzo, że wróciliśmy tam rok później, aby odkryć drugą stronę wyspy. Bez wątpienia Sri Lanka zostanie z nami na długo, a wspomnienia z tej podróży będą nas inspirować przez wiele lat.