Podróż na Bali – Czerwiec 2024

Bali było naszym podróżniczym marzeniem od zawsze, jednak opinie o tym, że wyspa jest zadeptana, zaśmiecona i nastawiona na wyciąganie pieniędzy od turystów, skutecznie odwlekały nasz wyjazd. W końcu postanowiliśmy przekonać się sami, jak naprawdę wygląda Bali.


Lądujemy w Denpasar

Nasza podróż rozpoczęła się w Denpasar, stolicy Bali. Po wyczerpującej, trwającej ponad dobę podróży wiedzieliśmy, że chcemy udać się w spokojne miejsce, aby zregenerować siły przed dalszym zwiedzaniem. Po wyjściu z lotniska Bali przywitało nas typowymi dla Azji scenami: korki, zgiełk i tłumy oferujących transport. Na szczęście mieliśmy wcześniej zorganizowanego kierowcę, co uratowało nas przed chaosem.

Nasz kierowca Jony zawiózł nas do pierwszej kwatery położonej na obrzeżach Denpasar.  W drodze do niej byliśmy zachwyceni widokami – świątynie były dosłownie wszędzie. Każdy dom zdawał się mieć własną świątynię, co było dla nas zupełnie nowe w porównaniu do innych krajów Azji.

Pierwsze dni na Bali – Villa D’Carik

Naszym pierwszym noclegiem była Villa D’Carik, usytuowana pośród pól ryżowych. Na miejscu przywitał nas właściciel, który przyjechał meleksem, aby odprowadzić nas do willi. Pierwsze wrażenie? Ogromna, zdobiona świątynia przydomowa, otoczona drzewami i posągami, wyglądała jak z filmu. Przybyliśmy po zmroku, co tylko spotęgowało mistyczne doznania. Basia była nieco przerażona, bo miejsce zdecydowanie różniło się od tego, w czym wcześniej nocowaliśmy.

Nasza drewniana chatka, położona pośród pól ryżowych, miała prosty, ale urokliwy wystrój. Niestety, pola były akurat suche, co sprawiło, że nie mogliśmy podziwiać spektakularnych widoków na starcie.

Smaki balijskie– Nasi Goreng 

Pierwsza kolacja na Bali była zapowiedzią kulinarnych wrażeń, jakie miały nas czekać. Zamówiliśmy Nasi Goreng – smażony ryż z kurczakiem, warzywami i jajkiem, który szybko stał się jednym z naszych ulubionych dań. Do tego świeżo wyciskane soki, które są majstersztykiem w Azji. Szczególnie smakował nam sok z owocu smoczego (dragon fruit), który Paweł pokochał na tyle, że zamawiał go regularnie.


Niefortunny początek – Bali Belly

Niestety, kolejny dzień nie zaczął się dla nas najlepiej – zarówno ja, jak i Basia, zmagałyśmy się z problemami żołądkowymi. Zmęczenie po podróży sprawiło, że bezmyślnie umyłyśmy zęby wodą z kranu. Paweł, na szczęście, tego nie zrobił. Szybko okazało się, że mamy klasyczną przypadłość znaną jako „Bali Belly”. Na szczęście, nasze lekarstwa z Polski pomogły i po jednym dniu byliśmy znów gotowi do zwiedzania.

Spacer po lokalnych wioskach

Pomimo słabego początku, udało nam się zobaczyć okoliczne wioski. Mogliśmy podglądać rolników pracujących na polach ryżowych i dzieci, które z radością zaczepiały nas, by poćwiczyć angielski. W dziennym świetle mogliśmy dokładnie obejrzeć świątynię przydomową i zrobić kilka pięknych zdjęć. Zaskoczyło nas, że prawie każdy dom na Bali ma własną świątynię – coś, co jest standardem na wyspie.

Ubud – Serce Bali

Kolejnym punktem naszej podróży było Ubud – obowiązkowy przystanek dla każdego odwiedzającego Bali. To miasto nas totalnie oczarowało. Wśród bujnej roślinności można znaleźć świątynie hinduistyczne i buddyjskie, a także pięknie położone pola ryżowe. Architektura Ubud to prawdziwa uczta dla oczu. Byliśmy przekonani, że ciekawe budowle to tylko turystyczne atrakcje, jednak całe miasto wygląda tak, jakby było żywym muzeum.

W Ubud skorzystaliśmy z aplikacji Grab (lokalny Uber), co okazało się tańszą opcją niż wynajmowanie kierowcy. Jednak musieliśmy uważać, bo lokalna mafia taksówkarska nie przepada za konkurencją, więc nie wszędzie można było z niej korzystać.

Nocleg w Villa – Trochę wilgoci

Nasze kolejne noclegi były  w Ubud w Taman Rahasia Tropical Sanctuary and Spa. 

Choć położony pośród pięknych tropikalnych ogrodów, okazał się nie do końca komfortowy. Wysoka wilgotność powodowała, że ubrania i ręczniki były ciągle wilgotne, a zapach stęchlizny nie ułatwiał życia. Na szczęście willa służyła głównie jako baza wypadowa. Śniadania w ogrodzie wynagradzały te drobne niedogodności.

Klimat Ubud

Podczas spaceru po Ubud nie mogliśmy przestać zachwycać się widokami – świątynie, zapach kwiatów i kadzideł na każdym kroku. Miasteczko wyglądało jak żywcem wyjęte z filmu, a liany zwisające nad głowami sprawiały, że czuliśmy się jak w „Tomb Raiderze”.

Wycieczka po okolicy

Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę z naszym wcześniej umówionym kierowcą, Johnym. Odwiedziliśmy Monkey Forest, tarasy ryżowe w Tis Cafe, wodospad i lokalną świątynię.


Monkey Forest, tarasy ryżowe i inne atrakcje Bali – nasza relacja          z podróży


Monkey Forest nie był dla nas priorytetem, ponieważ w Azji małpy spotyka się często, zwłaszcza w świątyniach. Jednak wiele osób polecało tę atrakcję, a bilety były przystępne cenowo, więc postanowiliśmy się tam wybrać. W Monkey Forest żyje około 600 makaków. Teren jest pięknie zagospodarowany, z licznymi świątyniami i charakterystycznymi posągami dla tego regionu. Małpy są przyjazne, a ich obserwacja dostarcza wielu radości. Zwierzęta swobodnie przemieszczają się po lesie, chodzą w grupach rodzinnych, jedzą smakołyki        i bawią się rzeczami, które uda im się „pożyczyć” od odwiedzających. Makaki potrafią wskoczyć komuś na ramię czy głowę, ale zwykle robią to tylko wtedy, gdy ktoś je do tego zachęca, świadomie lub nieświadomie. Jeśli przestrzegasz zasad, małpy nie będą Cię niepokoić. Na miejscu czuć bezpieczeństwo dzięki obecności strażników, którzy szybko reagują w razie potrzeby. Z naszych obserwacji wynika, że to nie małpy są problemem,        a niektórzy nieodpowiedzialni turyści, którzy nie przestrzegają zasad. Po dwóch godzinach spędzonych w małpim lesie udaliśmy się na tarasy ryżowe Tegallalang.

Tis Cafe i tarasy ryżowe Tegallalang – rajski widok

Gdy dotarliśmy do Tis Cafe, miejsce zaparło nam dech w piersiach. Nie chodziło tylko o kawiarnię, choć sama w sobie była niesamowita, ale o jej położenie wśród spektakularnych tarasów ryżowych Tegallalang. Kawiarnia oferuje dostęp do infinity pool i strefy relaksu. Na początku cena może odstraszać, ale cała wydana kwota jest do wykorzystania na jedzenie i napoje, co czyni ją wartą odwiedzenia.

Spędziliśmy tam znacznie więcej czasu, niż planowaliśmy – zamiast dwóch godzin, pół dnia! Basia bawiła się w basenie z Pawłem, a ja spełniłam marzenie o sesji na huśtawce  z widokiem na tarasy ryżowe.

Tegenungan – rozczarowujący wodospad

Po relaksie w Tis Cafe, udaliśmy się do wodospadu Tegenungan, opisywanego jako „idealne miejsce dla miłośników przyrody”. Niestety, nasze wrażenia były inne. Dla kogoś, kto widział takie wodospady jak Szklarka czy Kamieńczyk, Tegenungan nie robi większego wrażenia. Tłumy turystów i „instagramerki” pozujące w strugach wody skutecznie psuły atmosferę.

Następnym razem zamiast tego miejsca wybierzemy się na północ wyspy, gdzie można zobaczyć prawdziwie malownicze wodospady w dżungli.

Świątynia Tirta Empul – punkt, który pominęliśmy

Ze względu na dłuższy pobyt w Tis Cafe, zrezygnowaliśmy z wizyty w Tirta Empul. Byliśmy już w wielu świątyniach, a zależy nam na tym, aby nasza córka Basia cieszyła się podróżami, a nie traktowała ich jak nieustanną gonitwę.


Tirta Empul, zwana „Świątynią Świętej Wody”, jest jednym z ważniejszych miejsc kultu na Bali. Balijczycy przybywają tu, aby składać ofiary bogom i zanurzać się w oczyszczającej wodzie, wierząc w jej magiczne właściwości. Świątynia jest poświęcona bogowi Vishnu, choć czci się tu również Shiwę, Brahmę oraz boga Góry Batur.

Dzień relaksu w Ubud

Następnego dnia postanowiliśmy spędzić czas w Ubud w naszym tempie. Zaczęliśmy od wizyty w Blanco Renaissance Museum, które poświęcone jest twórczości malarza Antonio Blanco. Główną atrakcją dla nas był jednak jego piękny ogród, zamieszkany przez egzotyczne ptaki, w tym tukanów. Obcowanie z tymi stworzeniami było niesamowitym przeżyciem, a muzeum okazało się równie interesujące.

Po wizycie w muzeum przenieśliśmy się do centrum Ubud, gdzie do wieczora spacerowaliśmy po urokliwych uliczkach, zwiedzaliśmy przydrożne świątynie, próbowaliśmy lokalnych potraw i skorzystaliśmy z masaży w lokalnym spa. Masaże w Azji to punkt obowiązkowy – niskie ceny i doskonała jakość czynią je prawdziwą przyjemnością.

Balijska tradycja – ofiarne koszyczki

Bali urzekło nas także swoją kulturą. Na każdym kroku można zobaczyć ofiarne koszyczki Canang Sari, wypełnione darami dla bogów – ryżem, ciasteczkami, kwiatami i kadzidłami. Koszyczki są ustawiane w kapliczkach, na progach domów, w samochodach i skuterach. Pomagają one Balijczykom zyskać przychylność duchów i uspokoić demony.

Podróż na Gili Air – rajskie wyspy, kolorowe rafy i niesamowite przygody

Następnego dnia rano zamówiliśmy Graba i dotarliśmy do przystani Padang Bai, skąd mieliśmy prom na wyspę Gili Air. Bilety zarezerwowaliśmy miesiąc wcześniej, z obawy o ich dostępność. Port Padang Bai jest jednym z głównych węzłów komunikacyjnych, łączących BaliWyspami GiliLombok i innymi wyspami Indonezji. Wyspy Gili tworzą archipelag składający się z trzech wysp: Gili TrawanganGili MenoGili Air. Mimo że leżą blisko siebie, każda z wysp ma odmienny charakter. Gili Trawangan (Gili T) jest największa           i znana z imprezowego klimatu, Gili Meno to najmniejsza i najbardziej dziewicza wyspa,      a Gili Air stanowi idealny kompromis – spokój z odrobiną infrastruktury turystycznej. Dlatego to właśnie Gili Air stała się celem naszej podróży.


Podróż do Gili Air

Podróż speed boatem nie należała do najprzyjemniejszych. Łódź podskakiwała na falach,  a co jakiś czas wpadała do niej woda. Na szczęście morze było spokojne, a słońce świeciło cały czas, co sprawiło, że cała podróż trwała tylko około godziny. Nasza córka Basia większość czasu przespała. Trudno wyobrazić sobie tę podróż podczas gorszej pogody. Po dotarciu na Gili Air poczuliśmy natychmiastowy spokój. Wyspa ma sielankowy klimat a brak samochodów i skuterów sprawia, że można tam naprawdę odpocząć. Jedyne dostępne środki transportu to konne dorożki z blaszanymi budkami, ale zdecydowaliśmy się na spacer, bo nasz homestay znajdował się niedaleko portu.



Gili Air – oaza spokoju


Na Gili Air spędziliśmy 4 noce. Niestety, kolejny raz doświadczyliśmy problemów zdrowotnych z powodu Bali Belly, tym razem Pawła. Na szczęście leki, które zabraliśmy z Polski, okazały się pomocne.

Największą atrakcją Gili Air są rafy koralowe, które można podziwiać bezpośrednio przy plaży. Piękno raf i różnorodność gatunków ryb robią ogromne wrażenie. Rafy na Gili Air są dobrze zachowane i jeszcze nie zadeptane przez turystów. Nasze dni na wyspie upływały na snurkowaniu, jedzeniu pysznych lokalnych dań i relaksie przy drinkach – idealny sposób na wakacje.

Jednak nie wszystko na wyspie było idealne. Niestety, zasmuciła nas ilość śmieci i bałagan na niektórych częściach wyspy. Tylko południowo-zachodnia część Gili Air oferuje czyste plaże z licznymi beach barami i restauracjami, zapewniając najwyższy standard, do którego z pewnością wrócimy następnym razem.


Wycieczka na Gili Meno

Jednego dnia wynajęliśmy łódkę i wybraliśmy się na wycieczkę na sąsiednią wyspę Gili Meno. Odkrywaliśmy tam kolorowe rafy koralowe, snurkując z tropikalnymi rybami. Największą atrakcją było Turtle Point, znane z obecności żółwi morskich. Pływanie obok tych majestatycznych stworzeń w ich naturalnym środowisku było niezapomnianym przeżyciem!

Odwiedziliśmy również Coral Point, kolejne wspaniałe miejsce do snurkowania, gdzie doświadczyliśmy niesamowitych podwodnych widoków. Jednym z bardziej wyjątkowych miejsc był Statue Ring Point, czyli podwodny park rzeźb stworzony przez artystę Jasona deCaires Taylora. Rzeźby te mają wspierać rozwój koralowców i morskiego życia, jednak popularność tego miejsca sprawiła, że spotkaliśmy tam mnóstwo turystów. Zamiast podziwiać sztukę, musieliśmy unikać przypadkowych kopnięć od innych pływaków.

Gili Trawangan – spokojne zakończenie

Nasza wycieczka zakończyła się na plaży Gili Trawangan, największej wyspy archipelagu. Zaskoczeniem był fakt, że wyspa nie ma dostępu do bieżącej wody. Mimo to Gili T ma swój urok i kameralny charakter, który idealnie zakończył naszą przygodę na wyspach Gili.


Amed – rajskie wschodnie wybrzeże Bali: rafy, wulkan i świątynie

Po kilku dniach spędzonych na Wyspach Gili, wróciliśmy speed boatem na Bali, gdzie czekał na nas kierowca, by zabrać nas do kolejnej destynacji – Amed. To malownicza wioska rybacka, położona na wschodnim wybrzeżu Bali, słynąca z pięknych plaż, tętniących życiem raf koralowych oraz zatopionych wraków porośniętych koralami. Od razu się w tym miejscu zakochaliśmy – znalazło się tu wszystko, czego szukamy podczas podróży: kameralność, autentyczna lokalna kultura, wyśmienita kuchnia i atmosfera pełnego relaksu.

Czarne plaże Amed i podwodne skarby

Nasz pobyt w Amed okazał się idealny. Zakwaterowaliśmy się niedaleko plaży Lipah, skąd rozciągał się widok na majestatyczne góry i morze. Nasz homestay znajdował się zaledwie 200 metrów od plaży, która urzekła nas czarnym piaskiem i niesamowitą rafą koralową. Tętniło tu życie, a my mieliśmy okazję zobaczyć egzotyczne gatunki ryb, murenyżółwie morskie. Woda w Amed była krystalicznie czysta, a pływanie w niej to czysta przyjemność.

Odkryliśmy także doskonały warung, w którym mogliśmy spróbować wyśmienitej indonezyjskiej kuchni, a obok znalazło się też cudowne spa, gdzie spędziliśmy kilka niezapomnianych chwil, korzystając z masaży. To miejsce oferowało wszystko, czego można oczekiwać od balijskiego relaksu – i to w bardzo przystępnych cenach!

Wycieczka do Świątyni Lempuyang – Bramy Nieba

Z Amed wybraliśmy się na całodniową wycieczkę do jednych z najbardziej znanych miejsc na Bali. Naszym pierwszym celem była Świątynia Lempuyang, znana również jako Pura Luhur Lempuyang czy Brama Nieba. Wyjechaliśmy już o 5 rano, aby uniknąć tłumów, ale mimo wczesnej pory, dostaliśmy numer 92 do sesji zdjęciowej. Lempuyang jest jednym        z najświętszych miejsc na Bali, a zdjęcie z Bramą Nieba to jedno z najbardziej znanych ujęć na Instagramie. Choć czekanie na swoją kolej może trwać, organizacja jest sprawna. Lokalsi robią zdjęcia profesjonalnie, a czas oczekiwania można spędzić, podziwiając majestatyczny widok na wulkan Agung i pijąc kawę w pobliskiej kawiarni. Świątynia Lempuyang, mimo popularności, zachowuje swój urok. Zdjęcie zrobione tutaj to niezapomniana pamiątka na całe życie.






Lahangan Sweet – bajeczny widok na wulkan Agung

Po wizycie w świątyni udaliśmy się do mniej znanego, ale równie spektakularnego miejsca – Lahangan Sweet. To nowa atrakcja na wschodnim Bali, oferująca niesamowity widok na wulkan Agung. Miejsce jest jeszcze mało odkryte, dzięki czemu mieliśmy je praktycznie dla siebie. Spędziliśmy tam spokojne chwile, napawając się cudownymi widokami – to był naprawdę relaksujący moment.

Amed – powrót do raju

Opuszczaliśmy Amed z przekonaniem, że koniecznie musimy tu wrócić. Miejsce to zdobyło nasze serca dzięki swojej kameralnej atmosferze, pięknym plażom i wspaniałym rafom koralowym. Jednak nasza podróż się nie kończyła – przed nami była kolejna ekscytująca przygoda: rejs na Komodo, zarezerwowany pół roku wcześniej.

Rejs na Komodo – niezapomniana przygoda

Po pełnym wrażeń pobycie w Amed, przyszedł czas na kolejną przygodę – Komodo! Nasz kierowca zabrał nas na lotnisko w Denpasar, skąd czekał nas godzinny lot do Labuan Bajo na wyspie Flores. Lot był szybki i komfortowy, korzystaliśmy z usług Air Asia. Po wylądowaniu byliśmy pozytywnie zaskoczeni nowoczesnością lotniska. Labuan Bajo to miasto, które słynie z portu, z którego codziennie wypływają rejsy na Komodo. Znaleźliśmy hotel z pięknym widokiem na port, nieco oddalony od centrum, co zapewniło nam ciszę         i spokój.

Labuan Bajo – miasteczko portowe

Po zakwaterowaniu ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Labuan Bajo to zaskakująco nowoczesne miejsce, z wieloma fajnymi knajpkami i ogromnym targiem rybnym, gdzie można spróbować świeżych owoców morza. Zrobiliśmy zakupy prowiantu na nasz rejs, bo przeczytaliśmy, że warto mieć własne jedzenie na łodzi.

Rejs na Komodo – 2 dni pełne wrażeń

Następnego dnia czekał na nas kierowca z biura, w którym zarezerwowaliśmy rejs. Zdecydowaliśmy się na 2-dniowy rejs z noclegiem na łodzi. Po przybyciu do portu poznaliśmy naszych towarzyszy podróży: parę z Hiszpanii i pięciu chłopaków z Papuii Nowej Gwinei. Nasz statek, choć stary, był świeżo odmalowany i miał klimatyczną, drewnianą konstrukcję.

Nie jechaliśmy tam dla luksusu, a dla przygody! Po powitalnym poczęstunku, gdzie mieliśmy okazję spróbować egzotycznego Snake Fruit, wypłynęliśmy na pierwszą wyspę – Kelor. Była to malownicza, pocztówkowa lokalizacja, jednak rafa koralowa nie zrobiła na nas większego wrażenia. Za to lunch na łodzi był prawdziwą ucztą – świeży tuńczyk smakował wyśmienicie.

Wieczorem dotarliśmy do Wyspy Kalong, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć niesamowity spektakl natury – tysiące nietoperzy wylatujących w poszukiwaniu pożywienia. Zachód słońca w takim otoczeniu zapamiętamy do końca życia.

Trekking po Padar – wschód słońca i widoki marzeń

Noc na łodzi była nieco uciążliwa przez hałas generatora, ale adrenalina zbliżającego się trekkingu trzymała nas w gotowości. O 4:00 rano ruszyliśmy na wschód słońca na Wyspie Padar. Trekking na wzgórze trwał godzinę, ale widok, który zobaczyliśmy na szczycie, wynagrodził każdy wysiłek – zapierające dech w piersiach panoramy wyspy Komodo i trzy plaże o różnych kolorach piasku. To jeden z najpiękniejszych widoków w naszym życiu!

Komodo – spotkanie z największymi jaszczurkami świata

Następnym przystankiem był Park Narodowy Komodo, który znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tu spełniło się nasze marzenie – zobaczyliśmy słynne warany z Komodo w ich naturalnym środowisku. Te gigantyczne jaszczurki mogą osiągać nawet 3 metry długości i ważyć 150 kg. Obserwowanie tych majestatycznych stworzeń to było przeżycie, które zostanie z nami na zawsze.

Pink Beach i Manta Point – różowa plaża i ekstremalne pływanie

Kolejnym przystankiem była Pink Beach, która faktycznie zaskoczyła nas swoim bladoróżowym piaskiem, powstałym z pokruszonych czerwonych koralowców. To piękne       i unikalne miejsce zrobiło na nas ogromne wrażenie.

Na koniec wyruszyliśmy do Manta Point, gdzie mieliśmy nadzieję zobaczyć majestatyczne manty. Niestety, warunki na morzu były tak wzburzone, że zamiast cieszyć się widokiem, bardziej skupialiśmy się na bezpieczeństwie. Być może przy spokojniejszych wodach spróbujemy tego ponownie, ale tym razem doświadczenie było zbyt ryzykowne. 

Powrót do Labuan Bajo i podsumowanie

Po dwóch dniach pełnych przygód wróciliśmy do portu w Labuan Bajo, zmęczeni, ale szczęśliwi. Kolację zjedliśmy w naszej nowej ulubionej knajpce, gdzie Basia, jak zwykle, zamówiła swojego ulubionego sznycla z frytkami. To doceniamy w Indonezji – bez problemu można znaleźć dania kuchni europejskiej, co jest świetnym rozwiązaniem dla dzieci.

Podsumowując, nasz rejs na Komodo to była najdroższa atrakcja podczas całej wyprawy, ale warta każdego grosza. Za cały wyjazd, w tym loty, zapłaciliśmy około 6000 zł, co uważamy za rozsądny budżet, biorąc pod uwagę niezapomniane przeżycia, jakie nam towarzyszyły.

Następnego ranka wróciliśmy do Denpasar, gdzie czekało nas ostatnich pięć dni na Bali. Ale to już historia na inną opowieść!


Sanur na Bali: Idealne Zakończenie Naszej Indonezyjskiej Przygody

Po wylądowaniu w Denpasar, natychmiast zamówiliśmy Graba. Dzięki wcześniejszemu przygotowaniu komunikacja z kierowcą przebiegła bez problemu. Naszym celem była ostatnia lokalizacja – Sanur. Długo zastanawialiśmy się, czy to właściwe miejsce na zakończenie naszej podróży po Indonezji, bo fora mocno polecają takie miejsca jak UluwatuCanggu czy Kuta. Kilkukrotnie zmienialiśmy rezerwację na Bookingu, aby ostatecznie wybrać Sanur. Nie zależało nam już na plażowaniu, ale szukaliśmy relaksu       w spokojnym, zielonym otoczeniu, z możliwością wyjścia wieczorem do dobrych restauracji.

Sanur – Strzał w Dziesiątkę!

Sanur okazał się idealnym wyborem. Trafiliśmy na uroczy hotel z tropikalnym ogrodem          i najlepszymi śniadaniami, jakie jedliśmy na Bali. Odkryliśmy też fantastyczny warung, gdzie jedzenie było nie tylko pyszne, ale i pięknie podane. Cała nasza rodzina mogła cieszyć się posiłkiem z napojami za jedyne 80 zł! Takie miejsca zdecydowanie warto odwiedzać.

Wizyta w Turtle Conservation And Education Center

Po odpoczynku po intensywnych przeżyciach z Komodo, postanowiliśmy odwiedzić Turtle Conservation And Education Center (TCEC), oddalone o zaledwie 30 minut jazdy Grabem. Nasza córka, Basia, kocha żółwie, więc wizyta w tym miejscu była spełnieniem jej marzeń.

TCEC powstało, aby walczyć z nielegalnym handlem żółwiami na Bali. Centrum ratuje ranne żółwie, zbiera jaja z plaż i hoduje pisklęta, które później są wypuszczane na wolność. Rozmowa z wolontariuszem dostarczyła nam wielu pozytywnych emocji, a cała wizyta była bezpłatna. Jednak postanowiliśmy zrobić coś więcej – Basia adoptowała żółwika, nazwała go „Sunny”, a później całą rodziną, wraz z wolontariuszem, pojechaliśmy do przystani. Tam, po krótkim rejsie łodzią, wypuściliśmy Sunny’ego do morza. To była bardzo wzruszająca chwila, a po powrocie do centrum Basia otrzymała pamiątkowy certyfikat adopcyjny oraz naszyjnik z żółwiem.

Moja Solowa Wyprawa na Nusę Penidę

Po powrocie do Sanur poczułam, że nadal jestem spragniona przygód. Zarezerwowałam więc całodniową wycieczkę na Nusę Penidę, którą postanowiłam odbyć sama, dając rodzinie czas na relaks przy basenie.

Przeddzień wyjazdu kupiłam sobie czerwoną sukienkę – dokładnie tak wyobrażałam sobie tę podróż: błękit morza, Nusa Penida i ja w czerwieni. Rano kierowca zabrał mnie do portu      w Sanur, gdzie dołączyłam do innych turystów: młodej pary z Chin, samotnego podróżnika   z Indii oraz innych ciekawych osób. Już wtedy wiedziałam, że to nie będzie kameralna wycieczka, gdyż tłumy liczyły około 200 osób. Podzielono nas na grupy, a ja trafiłam do świetnej ekipy: dwoje Amerykanów oraz dwie dziewczyny – Julietta z Francji i Roberta         z Włoch. Podróż speadboatem trwała około 40 minut. Choć wyspa Nusa Penida zyskała sławę jako rajski zakątek, pełen pięknych plaż i klifów, moje wrażenia były mieszane.

Nusa Penida – Zachwyty i Rozczarowania

Nusa Penida jest znana z pięknych miejsc, takich jak Kelingking BeachBroken BeachDiamond Beach czy Crystal Bay. Widoki, zwłaszcza na słynną skałę T-Rex, robią ogromne wrażenie. Jednak tłumy turystów oraz słaba infrastruktura – w tym ekstremalnie złe drogi – sprawiły, że podróż po wyspie nie była komfortowa. Samochód podskakiwał na nierównych drogach, a trasa często prowadziła nad przepaściami, bez żadnych zabezpieczeń. Mimo tych trudności, wspólne chwile z nowo poznanymi ludźmi i rozmowy podczas lunchu były niezapomniane. Po powrocie na Bali cieszyłam się, że zdecydowałam się na tę wyprawę sama, bo rodzina prawdopodobnie nie podzieliłaby mojego entuzjazmu.

Podsumowanie

Ostatni wieczór spędziliśmy w naszej ulubionej knajpce w Sanur, gdzie delektowałam się najlepszym stekiem z tuńczyka, popijając świeżym sokiem z ananasa. To była idealna chwila na refleksję i podsumowanie naszej indonezyjskiej przygody.


Bali jest fantastyczne, choć warto unikać najbardziej komercyjnych miejsc. Ma cudowne świątynie, egzotyczną przyrodę, wspaniałą kuchnię i niezwykle przyjaznych mieszkańców. Jest to miejsce bezpieczne, egzotyczne i pełne niezapomnianych raf koralowych.                 Z pewnością tu wrócimy – wiemy już, co chcemy zobaczyć, a co pominąć przy kolejnej wizycie.