Nasza pierwsza podróż do Azji, a dokładniej do Tajlandii, była starannie zaplanowana i zapowiadała największą przygodę, jaką do tej pory mieliśmy okazję przeżyć.
Już po wylądowaniu w Bangkoku uderzyła nas intensywność tego miasta – egzotyczne zapachy, bogactwo smaków, nieustanny zgiełk, skutery przemykające ulicami i palące słońce. To wszystko sprawiło, że czuliśmy się lekko oszołomieni.
Po długim locie marzyliśmy o szybkim prysznicu, ale zamiast wziąć taksówkę, postanowiliśmy spróbować podróży lokalnym autobusem, który niestety nie przyjechał na czas. Tuk-tuki podjeżdżały na przystanek co chwilę, ale obawialiśmy się, że nas oszukają, więc konsekwentnie odmawialiśmy. Efekt? Dotarcie do hotelu zajęło nam aż dwie godziny! Już na starcie nauczyliśmy się, że tutaj czas płynie zupełnie inaczej niż w Polsce.
Kiedy wysiedliśmy na ulicy Rambuttri, od razu skierowaliśmy się na street food. Nigdy nie zapomnę tego momentu, gdy pierwsze danie dosłownie wypaliło mi podniebienie! Szybko zrozumiałam, że „średnio ostre” w Tajlandii oznacza coś zupełnie innego niż w Europie. Na szczęście nauczyłam się zamawiać „nieostre” dania. Zimny Chang, którego spróbowaliśmy zaraz po posiłku, był prawdziwym wybawieniem
Po pierwszym posiłku poszliśmy szwędać się po okolicy i ja zapragragnęłam skorzystać z tutejszej ekstremalnie taniej usługi tajskiego masażu. Masaż stóp na leżaku, tuż przy ulicy, szybko stał się naszą codzienną tradycją. W Bangkoku na każdym kroku można skorzystać z takich zabiegów – wystarczy przysiąść na jednym z leżaków ustawionych bezpośrednio przy ulicy, gdzie przechodnie mijają nas z uśmiechem, albo wejść do jednego z licznych, klimatycznych salonów masażu. Ta wszechobecność masażystów sprawia, że odprężenie i regeneracja są tu zawsze na wyciągnięcie ręki. Bangkok przywitał nas tak, jak tylko on potrafi – energią, smakami i niepowtarzalną atmosferą, które od pierwszych chwil zawładnęły naszymi zmysłami.
Drugiego dnia wyruszyliśmy na intensywne zwiedzanie. Miasto to niesamowity miks kultury, nowoczesności i tradycji. Tuk-tuki mijały nas co chwilę, jedzenie kusiło na każdym rogu,a w powietrzu unosił się zapach Pad Thai’a. Świątynie? Jakby lśniły mocniej niż samo słońce – pełne przepychu i blasku, absolutnie hipnotyzujące.
Podczas rejsu tramwajem wodnym po rzece Chao Phraya z jednej strony mijaliśmy nowoczesne wieżowce, a z drugiej majestatyczny Wat Arun. Choć świątynia była w remoncie, nadal robiła ogromne wrażenie. Jednak to Leżący Budda w Wat Pho wywołał największe zachwyty – ogromny, majestatyczny, niemal nierealny w swoim pięknie. Zwiedzanie Wielkiego Pałacu Królewskiego było niezwykłym doświadczeniem, mimo tłumów turystów i tropikalnego upału. Całe miasto tętniło życiem, a my czuliśmy, że jesteśmy częścią tego niekończącego się spektaklu.
Przemieszczając się tramwajami wodnymi, odkryliśmy jeden z najprzyjemniejszych sposobów zwiedzania miasta.
Pewnego dnia, zamiast wracać do hotelu, postanowiliśmy wysiąść wcześniej
i zanurzyć się w bocznych uliczkach. Zgubiliśmy się w labiryncie nieznanych zaułków, a to okazało się największą przygodą w Bangkoku! Każda uliczka miała coś nowego do zaoferowania – od warsztatów samochodowych po stragany z lokalnymi produktami. Najbardziej fascynujące było to, że na każdym rogu czekało coś, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy.
Smaki i neony chińskiej dzielnicy
Jednym z najbardziej fascynujących miejsc, które odkryliśmy, była chińska dzielnica. Sama podróż do tego miejsca tuk-tukiem była przygodą – jazda przez wąskie uliczki miasta dostarczyła nam mnóstwo emocji. Kiedy już dotarliśmy, od razu zanurzyliśmy się w wir ludzi, zapachów i dźwięków. Każdy stragan oferował coś innego do jedzenia od gorących zup grillowane owoce morza. Było to jak prawdziwy festiwal smaków.
A neony? To one tworzyły tę niesamowitą atmosferę – rozświetlone czerwone chińskie lampiony i migoczące szyldy sprawiały, że cała dzielnica wydawała się magiczna, niemal jak scena z filmu. Całe miejsce pulsowało życiem, a my czuliśmy, że weszliśmy do innej rzeczywistości.
Szalona Khao San Road
Bangkok to miasto, które nigdy nie zasypia – pełne niespodzianek, smaków, zapachów i obietnic niezapomnianych przygód. Choć nasza podróż dopiero co się zaczęła, już teraz czuliśmy żal, że jutro musieliśmy opuścić to fascynujące miejsce. To miasto kusiło, by wracać do niego za każdym razem i odkrywać je na nowo, z jeszcze większym entuzjazmem.
Cały wieczór spędziliśmy, szwendając się po klubach i poznając ludzi z całego świata, jedząc i pijąc drinki na słynnej Khao San Road, gdzie ludzie tańczą na ulicy, a atmosfera jest pełna radości i energii. Bangkok żył nocą, a my chłonęliśmy tę energię, chcąc zatrzymać każdą chwilę.
Po wymeldowaniu się z hotelu w Bangkoku, wsiedliśmy do taksówki, by dotrzeć na Don Mueang Airport (DMK) – lotnisko, które obsługuje większość krajowych lotów tanich linii lotniczych, takich jak AirAsia, Nok Air czy Lion Air. Z pozoru miała to być rutynowa podróż na lotnisko przed naszym lotem na Phuket. Nasz taksówkarz, z szerokim uśmiechem, zapewnił nas, że doskonale zna drogę.
Jednak po około 20 minutach zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Zamiast zbliżać się do lotniska, znajdowaliśmy się w coraz mniej znanych zakątkach miasta. Paweł, szybko sprawdzając mapę w telefonie, odkrył, że jedziemy w przeciwną stronę! Początkowo próbowaliśmy spokojnie wyjaśnić kierowcy, że zmierza w złym kierunku. Niestety, nasze prośby zostały zignorowane, a taksówkarz z uśmiechem kontynuował swoją jazdę. Im bardziej naciskaliśmy, tym bardziej sytuacja stawała się napięta. Taksówkarz nie tylko nie reagował, ale nawet zaczął nas wyśmiewać, kontynuując jazdę. Każda minuta przybliżała nas do możliwości przegapienia lotu, a my czuliśmy coraz większy stres.
W końcu zdecydowaliśmy się na ostateczne rozwiązanie – zażądaliśmy, aby natychmiast nas wysadził. Niechętnie zatrzymał się na odludziu, daleko od głównych dróg. Stojąc na środku nieznanej nam ulicy, wiedzieliśmy, że czas jest na wagę złota. Szybko udało nam się złapać kolejną taksówkę, wyjaśniając kierowcy sytuację. Tym razem, bez zbędnych skrótów, pędziliśmy przez miasto, licząc każdą minutę.
Na szczęście drugi kierowca okazał się profesjonalistą. Unikając korków, dotarliśmy na lotnisko na czas i zdążyliśmy na nasz lot do Phuket. To była stresująca przygoda, która nauczyła nas ostrożności, ale i dodała kolejny rozdział do naszych podróżniczych opowieści.
Po przybyciu na Phuket postanowiliśmy sprawdzić słynną ulicę Bangla Road – serce nocnego życia pełne klubów, barów i egzotycznych pokazów. Już od pierwszych chwil wiedzieliśmy, że to miejsce to zupełnie inny świat. Na każdym kroku czekały nowe doznania – od ulicznych artystów, po nachalnych promotorów zapraszających do klubów. Na Bangla Road można było znaleźć wszystko: striptiz, pokazy ladyboyów, a także mnóstwo miejsc, gdzie można było skosztować lokalnych przekąsek, grillowanych szaszłyków czy owoców morza. To miejsce pełne kontrastów – z jednej strony błyskotliwe kluby, z drugiej małe stoiska serwujące najlepsze jedzenie w mieście.
To miejsce może być przytłaczające – głośna muzyka, nieustający zgiełk i tłumy ludzi, które wypełniają każdy zakamarek tej ulicy, mogą zaskoczyć nawet najbardziej doświadczonych podróżników. Bangla Road to esencja nocnego życia Phuket – pełna energii, świateł i niezapomnianych wrażeń, które zostają w pamięci na długo.
Po powrocie do hotelu Paweł zaczął się gorzej czuć, więc postanowiłam sama wyruszyć na lokalny targ, by znaleźć coś do jedzenia na wynos. Szukałam prostego, ale smacznego jedzenia i trafiłam na mały stragan serwujący grillowane szaszłyki z różnych rodzajów mięsa i ryb. To właśnie tam odkryłam prawdziwą kulinarną perełkę – szaszłyki były nie tylko pyszne, ale wręcz najlepsze, jakie kiedykolwiek jedliśmy! Smakowały wyjątkowo, doskonale doprawione i soczyste.
Po przyniesieniu jedzenia do hotelu Paweł zjadł trochę, ale szybko położył się odpocząć. Nie mogąc usiedzieć w miejscu, zdecydowałam się wyjść ponownie, tym razem po to, aby załatwić wycieczki na kolejne dni.
Trafiłam na Banzaan Fresh Market – popularny targ w samym sercu Patong Beach, niedaleko słynnej Bangla Road. To idealne miejsce, gdzie można spróbować świeżych owoców morza i lokalnych przysmaków, a także zrobić zakupy produktów spożywczych. Spacerując między stoiskami, odkryłam prawdziwą esencję tajskich smaków i kulturę lokalnego targowania się. Każdy, kto szuka autentycznych kulinarnych doświadczeń, z pewnością powinien odwiedzić to miejsce!
Po przejściu lokalnego marketu, skierowałam się do lokalnych biur podróży, które oferowały różnorodne usługi. Wybór był ogromny – od rejsów po pobliskich wyspach, aż po trekking w dżungli. Udało mi się zarezerwować dwie fantastyczne wycieczki, które miały uczynić nasz pobyt na Phuket pełnym przygód, pomimo małych zawirowań.
Z samego rana nasz przewodnik pojawił się w hotelu, by zabrać nas w podróż na wyspy Phi Phi. Pełni ekscytacji wsiedliśmy do busa, który zawiózł nas do portu, skąd rozpoczynała się nasza przygoda na jednej z najpiękniejszych wysp Tajlandii.
W porcie wsiedliśmy na speedboat i wyruszyliśmy w kierunku Phi Phi. Już od chwili, gdy postawiliśmy stopę na pokładzie, wiedzieliśmy, że to będzie niezapomniany dzień. Turkusowa woda, która otaczała nas z każdej strony, w połączeniu z imponującymi, stromymi skałami wyłaniającymi się z morza, tworzyła widok jak z bajki. Każdy moment spędzony na łodzi potęgował nasz zachwyt – nad wodą unosiły się kolorowe łodzie „longtail”, pięknie kontrastujące z błękitnym niebem i białym piaskiem wysp. Miejsce wyglądało jak żywcem wyjęte z pocztówki.
Gdy dotarliśmy na Phi Phi, widok dosłownie zapierał dech w piersiach. Krystalicznie czysta woda, miękki, biały piasek i kołyszące się palmy – czuliśmy, że dotarliśmy do prawdziwego raju. Wszystko tutaj było jak z marzeń o idealnych wakacjach. Spacerując po plaży, nie mogliśmy oderwać oczu od niesamowitego krajobrazu.
Jedną z największych atrakcji był oczywiście Maya Bay, znana z filmu „Niebiańska plaża” z Leonardo DiCaprio.
Zatoka otoczona stromymi klifami, z idealnie białym piaskiem i przejrzystą wodą, robiła ogromne wrażenie. Choć nie brakowało tu turystów, miejsce wciąż zachwycało swoim magicznym urokiem. Zanurzając stopy w ciepłej wodzie, podziwialiśmy nieskazitelną lagunę – to była prawdziwa uczta dla zmysłów.
Kolejnym przystankiem była Monkey Beach, gdzie czekała na nas nie tylko piękna plaża, ale także dzikie małpy. Było to pełne emocji spotkanie z tymi zwinnymi stworzeniami, które bez wahania podchodziły do turystów, wyciągając małe łapki po banany. Zabawa z nimi była zarówno śmieszna, jak i wzruszająca. Mimo tłumów, miejsce miało swój wyjątkowy urok, a spotkanie z małpami na długo pozostanie w naszej pamięci.
Choć wycieczka miała komercyjny charakter, byliśmy totalnie oczarowani kolorami, egzotycznymi krajobrazami i krystalicznie czystą wodą. Phi Phi i Monkey Beach pokazały nam prawdziwą esencję rajskich wysp. Każdy moment spędzony w tym bajecznym miejscu wydawał się jak sen – zapierające dech widoki, dzikie małpy, które dodały wyspie uroku, i te piękne, tradycyjne łodzie na tle turkusowego oceanu. Wracając na pokład, wciąż mieliśmy w głowie te bajeczne krajobrazy, które na zawsze pozostaną z nami jako wspomnienia z tej magicznej podróży.
Rejs na Similany – odkrywanie bajkowych wysp
Pomimo intensywnego poprzedniego dnia, nie zwolniliśmy tempa. Kolejnego poranka ruszyliśmy na jedną z najbardziej malowniczych wycieczek – rejs na wyspy Similany. Z pomocą lokalnego biura podróży wyruszyliśmy w prawdziwą podróż do raju. Już sama podróż łodzią była ekscytująca, ale nic nie mogło przygotować nas na widoki, które czekały na miejscu. Gdy dopłynęliśmy do Similan, poczuliśmy się jak w bajce – białe plaże, miękkie jak puder, turkusowa woda i granitowe głazy wyrastające z morza tworzyły widoki jak z pocztówki. Każda wyspa wyglądała jak raj na ziemi, otoczony krystalicznie czystą wodą, w której odbijały się palmy i błękit nieba.
Snorkeling na Similanach
Pierwszym przystankiem była rafa koralowa, gdzie założyliśmy maski do snorkelingu i zanurzyliśmy się w podwodny świat. Rafa zachwycała różnorodnością kolorów i życia – ławice małych, kolorowych ryb tańczyły wokół nas, a majestatyczne koralowce na dnie wyglądały jak z filmu dokumentalnego. Snorkeling w tak niesamowitym miejscu był jedną z najpiękniejszych przygód, jakiej mogliśmy doświadczyć.
Kolejnym punktem programu był spacer po jednej z wysp. Droga na szczyt wzgórza była wyzwaniem – strome schody, palące słońce i wilgotność dawały się we znaki, ale widok, który czekał na górze, był wart każdego wysiłku. Panorama na rozciągające się błękitne wody i malownicze wysepki, rozrzucone jak perły na oceanie, była czymś, co na zawsze zostanie w naszej pamięci. To miejsce miało w sobie coś magicznego, a widoki były niezrównane.
Po męczącym trekkingu powrót na plażę był jak zbawienie. Zanurzyliśmy się w chłodnej wodzie, czując, jak zmęczenie znika. Następnie przyszedł czas na obiad w cieniu palm na jednej z wysp, a później relaks na plaży, gdzie mogliśmy w pełni cieszyć się otaczającym nas rajskim krajobrazem.
Cała wycieczka na Similany była intensywnym, pełnym wrażeń dniem, ale absolutnie wartym każdego wysiłku. To połączenie pięknych plaż, egzotycznej przyrody i niesamowitego podwodnego świata sprawiło, że czuliśmy się jak w raju. Nawet po powrocie, wciąż czuliśmy, jakbyśmy przez chwilę żyli w innej, rajskiej rzeczywistości.
Zaskakujące było to, że mimo spędzenia kilku dni na Phuket, nie zobaczyliśmy zbyt wiele na miejscu. Phuket stało się dla nas idealną bazą wypadową do odkrywania innych, bardziej egzotycznych miejsc. Choć sama wyspa jest piękna, to zyskała dla nas znaczenie jako doskonały punkt startowy do niesamowitych wycieczek, takich jak na Phi Phi, Similan czy wybrzeża Krabi.
Dzięki rewelacyjnemu położeniu Phuket, mogliśmy codziennie wyruszać w nowe przygody. Każdego ranka zaczynaliśmy na Phuket, ale kończyliśmy dzień w zupełnie innych, magicznych miejscach – od turkusowych lagun po dzikie plaże i niesamowite rafy koralowe.
Phuket oferuje nieograniczone możliwości – od rejsów po okolicznych wyspach, przez snorkeling w jednych z najpiękniejszych raf koralowych na świecie, po wyprawy do Parku Narodowego Phang Nga. Choć sama wyspa była dla nas głównie miejscem noclegu, to stąd wyruszaliśmy na przygody, które na zawsze pozostaną w naszej pamięci.
Phuket okazało się kluczem do niezliczonych wrażeń – baza wypadowa, która umożliwiła nam odkrycie najpiękniejszych zakątków tej części Tajlandii.
Po kilku niesamowitych dniach spędzonych na Phuket, nadszedł czas na kolejny, jeszcze bardziej ekscytujący cel – Khao Sok. To jeden z najstarszych i najbardziej spektakularnych parków narodowych w Tajlandii, położony w południowej części kraju. Bujne dżungle, majestatyczne wapienne klify i malownicze jezioro Cheow Lan tworzą krajobraz, który przypomina sceny z filmów fantasy. Khao Sok to prawdziwy raj dla fanów natury. Dzika dżungla kryje w sobie bogactwo fauny i flory, w tym słonie, gibony, tapiry, a także niezwykle rzadkie gatunki roślin, takie jak słynna raflezja, jeden z największych kwiatów na świecie. Park oferuje mnóstwo możliwości – od trekkingu przez dżunglę, po wycieczki kajakowe i noclegi w bungalowach na jeziorze Cheow Lan.
Podróż autobusem z Phuket do Khao Sok trwała około 5 godzin. Choć była męcząca, krajobrazy wokół nas zapierały dech w piersiach – zielone dżungle, wzgórza pokryte bujną roślinnością i wysokie szczyty pnące się ku niebu. Droga wiła się serpentynami, a każdy zakręt odkrywał przed nami nowe, jeszcze bardziej imponujące widoki. Mimo zmęczenia, zachwyt nad pięknem natury towarzyszył nam przez całą podróż.
Po dotarciu do Our Jungle House, byliśmy totalnie oczarowani. Ten ośrodek, ukryty w sercu dżungli, wyglądał jak prawdziwy raj. Z dala od cywilizacji, otoczony gigantycznymi drzewami, z dźwiękami przyrody wokół, poczuliśmy niesamowitą bliskość natury. Nasz domek na drzewie oferował widok na zieloną ścianę drzew i płynącą poniżej rzekę – prawdziwa ucieczka od codzienności. W naszym cudownym domku na drzewie już czekał na nas pierwszy gość:)
Po zameldowaniu, ruszyliśmy nad rzekę, by spełnić jedno z naszych największych marzeń – spotkanie ze słoniami w ich naturalnym środowisku. Widok tych majestatycznych zwierząt, przechadzających się wzdłuż rzeki, był jak z bajki. Zbliżyliśmy się, by nakarmić słonie i pogłaskać je, co okazało się wyjątkowym przeżyciem.
Szorstka, niemal kłująca sierść słoni była niespodzianką, ale to tylko dodało surowości temu doświadczeniu. Najbardziej ekscytujący moment przyszedł, gdy weszliśmy do rzeki, by się z nimi kąpać. Obserwowanie, jak te olbrzymy bawią się wodą, było magiczne – czuliśmy, że uczestniczymy w czymś naprawdę wyjątkowym.
Nasza jednodniowa wycieczka na Cheow Lan Lake była absolutnie magiczna. Już od momentu, gdy wsiedliśmy na łódź, wiedzieliśmy, że czeka nas coś wyjątkowego. Otoczeni wysokimi, wapiennymi górami i krystalicznie czystą wodą, czuliśmy, że jesteśmy w bajce. Widoki zapierały dech w piersiach – monumentalne skały odbijające się w turkusowych wodach jeziora tworzyły pocztówkowy krajobraz.
Podczas wycieczki mieliśmy okazję zanurzyć się w chłodnych, przejrzystych wodach jeziora. Pływając w tym malowniczym otoczeniu, czuliśmy, że jesteśmy częścią czegoś większego, zanurzeni w surowej, dzikiej naturze. Po krótkim odpoczynku na wodzie, zatrzymaliśmy się przy tradycyjnych domkach na wodzie, które oferują noclegi w tej malowniczej okolicy.
Podczas wycieczki zatrzymaliśmy się na lunch, by spróbować lokalnych tajskich specjałów. To była idealna okazja, by zrelaksować się po emocjonujących wrażeniach i ponownie podziwiać niezwykłe widoki. Cały dzień był pełen niesamowitych doświadczeń, a wracając łodzią, wciąż podziwialiśmy monumentalne skały i turkusowe wody.
Choć byliśmy zmęczeni po całym dniu pełnym przygód, wróciliśmy do naszego domku pełni radości i wdzięczności za to niezapomniane doświadczenie. Wieczór spędziliśmy w restauracji naszego ośrodka, delektując się przepysznym jedzeniem i egzotycznymi drinkami, słuchając odgłosów dżungli.
Nasza przygoda w Khao Sok była jednym z najbardziej magicznych doświadczeń, jakie przeżyliśmy w Tajlandii. To miejsce pełne dzikiej przyrody, egzotycznych krajobrazów i bliskości zwierząt sprawiło, że czuliśmy się jak w innym świecie. Khao Sok to nie tylko raj dla miłośników natury, ale też idealne miejsce na odcięcie się od cywilizacji i zanurzenie w absolutnym spokoju i pięknie natury. Jeśli marzysz o niezapomnianej przygodzie w Tajlandii, Khao Sok to obowiązkowy punkt na Twojej liście!
Kolejnym celem naszej wyprawy była malownicza wyspa Koh Phangan. Po długich poszukiwaniach idealnego miejsca na relaks, wybór padł właśnie na tę wyspę, która obiecywała spokój i rajskie widoki. Nasza podróż z Khao Sok na Koh Phangan była prawdziwym wyzwaniem, pełnym różnych środków transportu. Z samego rana wyruszyliśmy minivanem przez malownicze, górzyste tereny, które ustępowały miejsca coraz bardziej otwartym przestrzeniom, prowadzącym ku morzu. Mimo pięknych widoków, trasa była męcząca – zatłoczony minivan i wyboista droga dawały się we znaki. Po kilku godzinach dotarliśmy do przystani w Surat Thani, gdzie mieliśmy krótki czas na odpoczynek przed kolejnym etapem – rejsem promem na Koh Phangan. Prom był zatłoczony, pełen turystów z całego świata, ale piękne widoki na wyspy rozrzucone na horyzoncie i spokojne morze pozwoliły nam na chwilę relaksu. Siedząc na pokładzie, czuliśmy, że coraz bardziej zbliżamy się do upragnionego raju.
Kiedy dotarliśmy do Koh Phangan, zmęczenie ustąpiło. Bujna zieleń, palmy i turkusowa woda przywitały nas na przystani – poczuliśmy, że dotarliśmy do wymarzonego celu. Ostatni etap to krótka jazda tuk-tukiem do naszego zakwaterowania. Cookies Salad Resort miał być miejscem spełniającym wszystkie nasze oczekiwania.Mimo starannego wyboru resortu, pierwsze wrażenie było rozczarowujące. Choć miejsce było czyste i zadbane, nie wszystko wyglądało tak, jak to sobie wyobrażaliśmy. Największym problemem był ciągły odpływ – woda w morzu przez większość dnia była daleko od brzegu, odsłaniając błotniste dno, co psuło obraz rajskiej plaży. Zamiast kąpać się w turkusowym morzu, patrzyliśmy na odkryte dno, co nie sprzyjało relaksowi, na który liczyliśmy po całym dniu podróży.
Mimo rozczarowania, Koh Phangan miała swoje magiczne momenty. Zachody słońca były naprawdę spektakularne – ciepłe kolory rozświetlały niebo, a my mogliśmy podziwiać to widowisko z samej plaży.
Wieczorne kolacje przy blasku pochodni, z dźwiękiem fal w tle, miały w sobie coś niezwykle romantycznego. Spokojna atmosfera i smaczne jedzenie sprawiły, że te chwile pozostaną z nami na długo.
Zalety i wady Koh Phangan – rajska wyspa z różnymi obliczami
Zalety Koh Phangan:
Piękne plaże: Białe piaski i turkusowa woda zachwycają, a wyspa oferuje zarówno popularne, jak i ukryte zatoki idealne do relaksu.
Bliskość natury: Dżungle, wodospady i wzgórza zapewniają świetne warunki do trekkingu i kontaktu z dziką przyrodą.
Relaks i wellness: Mnóstwo ośrodków jogi, medytacji i spa, przyciągających osoby szukające spokoju i duchowego wypoczynku.
Snorkeling i nurkowanie: Wokół wyspy znajdują się piękne rafy koralowe, doskonałe do podwodnych przygód.
Wady Koh Phangan:
Komercjalizacja: Wyspa staje się coraz bardziej turystyczna, co może odbierać jej autentyczny urok.
Trudności w transporcie: Brak komunikacji publicznej, a wynajem skutera może być wyzwaniem, szczególnie na trudnych drogach.
Brak miejskich udogodnień: Ograniczona oferta handlowa i gastronomiczna poza głównymi turystycznymi miejscami.
Długi dojazd: Brak lotniska sprawia, że dotarcie na wyspę wymaga długiego transferu promem, co może być męczące.
Chociaż nie wszystko było takie, jak sobie wyobrażaliśmy, Koh Phangan ma w sobie ogromny potencjał. Piękne zachody słońca, rajskie plaże i niesamowite momenty przy kolacjach na plaży sprawiły, że mimo początkowych rozczarowań, wyspa pozostawiła w nas wiele miłych wspomnień.
Koh Phangan to miejsce, które potrafi zauroczyć pięknem natury i spokojem, ale także zaskoczyć tym, jak szybko staje się coraz bardziej popularne wśród turystów. Jeśli szukasz miejsca na relaks i chcesz doświadczyć magicznych momentów na plaży, Koh Phangan może być odpowiednim wyborem – ale warto być przygotowanym na pewne wyzwania.
Ostatniego dnia na Koh Phangan niespodziewanie załapaliśmy się na obchody Tajskiego Nowego Roku, czyli Songkran. Choć słyszeliśmy wcześniej o tym święcie, zupełnie nie byliśmy przygotowani na to, co nas spotkało. Ulice zamieniły się w arenę ogromnej bitwy wodnej. Tajowie i turyści oblewali się wodą z pistoletów, wiader i węży. Zaskoczeni, próbowaliśmy chronić nasze plecaki, ale woda dosłownie leciała z każdej strony. Choć nie braliśmy czynnego udziału w tej wodnej wojnie, obserwowanie radości dzieci i dorosłych było naprawdę zabawne i pełne pozytywnej energii. Atmosfera na Koh Phangan była spokojna i przyjazna. Ludzie śmiali się, spryskiwali wodą każdego napotkanego, ale wszystko odbywało się w przyjacielskim tonie. Mimo że musieliśmy uważać na swoje rzeczy, dało się to ogarnąć, a całość była naprawdę sympatyczna.
Po przyjeździe do Bangkok sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Myśleliśmy, że obchody w stolicy będą nieco bardziej stonowane, ale rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania. Na Khao San Road i w innych popularnych miejscach obchody Songkran były prawdziwym szaleństwem. Każdy, zarówno Tajowie, jak i turyści, był zupełnie mokry – nikt nie miał szans pozostać suchym. Dodatkowo, wiele osób było już mocno pijanych, co nadawało zabawie bardziej chaotyczny charakter.
W porównaniu do Koh Phangan, gdzie czuć było przyjacielską atmosferę, Bangkok przypominał prawdziwą bitwę. Tłumy, niekończące się strumienie wody i głośne świętowanie przeradzały się w chaotyczną zabawę. Próbowaliśmy chronić nasze plecaki i rzeczy, ale w stolicy była to prawdziwa walka o przetrwanie. Ostatecznie bardziej przypadła nam do gustu luźniejsza i spokojniejsza atmosfera na wyspie – Bangkok podniósł wodne szaleństwo na zupełnie inny poziom.
Nasz powrót na lotnisko w Bangkok okazał się bardziej stresujący, niż się spodziewaliśmy. Choć dotarliśmy tam z zapasem czasu – trzy godziny przed odlotem – to już na wejściu spotkał nas prawdziwy szok. Lotnisko było dosłownie oblężone! Tłumy ludzi w kolejkach do odprawy, kontroli bezpieczeństwa i przy stanowiskach informacyjnych poruszały się niesamowicie wolno.
Na początku byliśmy przekonani, że mamy mnóstwo czasu, ale szybko okazało się, że droga do bramki wcale nie będzie taka łatwa. Długie kolejki sprawiały, że każda minuta wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Choć odprawa poszła stosunkowo sprawnie, kontrola bezpieczeństwa była niesamowicie wolna. Kolejki pełne turystów, próbujących zdążyć na swoje loty, dodatkowo podnosiły poziom stresu. Kiedy wreszcie udało nam się przejść przez wszystkie procedury, z ulgą ruszyliśmy w stronę bramki. Zegar już odliczał czas do zamknięcia bramek, a my pędziliśmy przez terminal, starając się nie myśleć o tym, co by było, gdybyśmy nie zdążyli. Ostatecznie, choć ledwo, udało nam się dotrzeć na czas – zdyszani, ale z ogromną ulgą, że nie przegapiliśmy lotu. To był naprawdę stresujący finał naszej podróży. Choć mieliśmy zapas czasu, tłumy na lotnisku sprawiły, że ledwo zdążyliśmy na samolot.
Podsumowanie
Nasz wyjazd do Tajlandii to była prawdziwa podróż życia – pełna emocji, niespodzianek i przygód, które pokazały, jak ogromna różnica jest między podróżą z biurem a tą na własną rękę. Z biurem wszystko jest wygodnie zaplanowane, ale to tylko powierzchowna wersja – bez głębszego zanurzenia się w kulturę i prawdziwą przygodę. Samodzielna podróż, to niespodzianki na każdym kroku, spontanicznośći autentyczne doświadczenia. Bangkok nas totalnie zachwycił. To miasto, które nigdy nie śpi, pełne energii i kontrastów – od majestatycznych świątyń, takich jak Wat Arun, po tętniące życiem ulice pełne kolorowych straganów i zapachów. Każdy zakątek krył nową historię, a my nie mogliśmy się nasycić różnorodnością i nieustannym ruchem tego miasta.
Wyprawa do Khao Sok była zupełnie innym przeżyciem – zanurzenie się
w dziką, nietkniętą naturę. Rejs po jeziorze Cheow Lan, otoczonym strzelistymi, wapiennymi klifami, przypominał krajobrazy z innego świata. Pływaliśmy w turkusowej wodzie, podziwiając te niesamowite góry, a czas spędzony w sercu dżungli pozwolił nam naprawdę odciąć się od codzienności i doświadczyć piękna natury w jej najczystszej postaci.
Similany to był prawdziwy raj – turkusowa woda, białe plaże i podwodne królestwo pełne kolorowych raf i egzotycznych ryb. Snorkeling w tym miejscu przypominał wejście do zupełnie innego świata, gdzie przyroda zachwyca swoim bogactwem i pięknem. Było to jedno z tych miejsc, które zostaje w pamięci na zawsze. Przemierzając dżungle, kąpiąc się ze słoniami i uczestnicząc w wodnym szaleństwie podczas Songkran, codziennie spotykaliśmy coś nowego, autentycznego i niezaplanowanego. To były przygody, których nie da się doświadczyć w zorganizowanej wycieczce – pełne prawdziwych emocji, spontaniczności i bliskości z tajską kulturą oraz naturą. Wspomnienia z Bangkoku, Khao Sok, Similanów i całej naszej podróży pozostaną z nami na zawsze, przypominając o magii samodzielnych wypraw.