Wietnam: Egzotyczna podróż, która zostaje w sercu


Wietnam: Egzotyczna podróż, która zostaje w sercu

Podróż do Wietnamu od dawna chodziła nam po głowie. Każdy, kogo spotkaliśmy podczas wcześniejszych wypraw, polecał to miejsce jako jedno z tych, które naprawdę warto zobaczyć. Kiedy w końcu zaczęliśmy planować naszą podróż, byliśmy zaskoczeni, jak ogromny i zróżnicowany jest ten kraj.

Wietnam zajmuje powierzchnię 331 210 km², a jego granice rozciągają się na długości 4639 km. Co ciekawe, ze względu na rozciągnięcie w kierunku południkowym, kraj ten charakteryzuje się kilkoma strefami klimatycznymi. Nasz wyjazd w zimie okazał się idealnym momentem, by zwiedzić jego południową część – podczas gdy na północy Wietnamu potrafi nawet spaść śnieg!

Pierwsze chwile w Ho Chi Minh – Miasto, które tętni życiem

Rozpoczęliśmy naszą podróż zimową lądując na lotnisku w Ho Chi Minh. I co pierwsze przyszło nam do głowy? „Ale Sajgon!” – i to dosłownie! To, co dzieje się na ulicach tego miasta, jest trudne do opisania. Ilość skuterów i sposób, w jaki poruszają się po drogach, jest niewyobrażalna dla Europejczyka. Ho Chi Minh jest nie tylko największym miastem Wietnamu, ale także jednym z najszybciej rozwijających się miast Azji Południowo-Wschodniej.

Historia tego miejsca jest równie fascynująca, co dramatyczna. Na każdym kroku widać ślady burzliwych wydarzeń, zwłaszcza wojny wietnamskiej, której pozostałości można dostrzec w wielu miejscach. Choć stolicą kraju jest Hanoi, to właśnie Ho Chi Minh, dawna stolica Wietnamu (kiedyś Sajgon), z populacją 8,5 miliona ludzi i ponad 9 milionami skuterów, robi ogromne wrażenie.

Nocleg w sercu Sajgonu – Blisko Ben Thanh Market

Zatrzymaliśmy się w pobliżu słynnego targu Ben Thanh, który okazał się idealnym punktem wypadowym do zwiedzania całego miasta. Sajgon podzielony jest na 22 dzielnice, z których każda ma coś ciekawego do zaoferowania:

  • Dzielnica 1 to centrum turystyczne i biznesowe.
  • Dzielnica 2, znana jako „sypialnia Sajgonu”, to miejsce zamieszkałe głównie przez cudzoziemców.
  • Dzielnica 3 oferuje wiele kolonialnych atrakcji, takich jak Muzeum Wojny czy pomnik Thich Quang Duca.
  • Dzielnica 4 to portowa część miasta, pełna chińskich restauracji i lokalnych jadłodajni.
  • Dzielnice 5., 6., 10. i 11. to sajgońskie Chinatown.
  • Dzielnica Binh Thanh znajduje się blisko centrum i jest pełna klimatycznych knajpek, z wąskimi alejkami i grobowcami między domami.

Smaki Sajgonu – Kulinarna podróż po wietnamskich specjałach

Pierwszy wieczór spędziliśmy tradycyjnie – w lokalnej knajpce, próbując przysmaków kuchni wietnamskiej. Na stole królowały pyszne sajgonki z krewetkami i wołowiną, a także lokalne piwo „Saigon”. Dla rodziców ważna informacja: były dostępne również frytki – bezcenny ratunek w podróży z dziećmi!

Śniadania w naszym hotelu były podawane na ostatnim piętrze, skąd mieliśmy widok na całe miasto. Ku naszemu zaskoczeniu, byliśmy jedynymi gośćmi z Europy, a menu było typowo wietnamskie – głównie zupa pho i inne lokalne wynalazki. Na szczęście zawsze mogliśmy liczyć na jajecznicę i świeże bułki, co stało się naszym codziennym śniadaniowym standardem. Dla naszej Basi obowiązkową pozycją były płatki z mlekiem.

Wietnam to kraj, który wciąż nosi ślady swojej kolonialnej przeszłości, czego dowodem jest popularna potrawa Banh Mi – świeża bagietka z różnorodnymi dodatkami. Uwielbiamy te pierwsze dni w nowym miejscu, kiedy wszystko jest nowością – od jedzenia, przez napoje, po zwyczaje kulturowe. Chociaż zawsze jesteśmy dobrze przygotowani z przewodników i for podróżniczych, to za każdym razem coś nas zaskakuje. I to właśnie te niespodzianki sprawiają, że podróżowanie jest dla nas takie ekscytujące!

Wizyta w tunelach Cu Chi – Lekcja historii

Po śniadaniu czekała na nas wycieczka do Củ Chi Tunnels – systemu tuneli położonych 70 km na północny zachód od Ho Chi Minh. Te legendarne tunele, wybudowane przez Wietkong podczas wojny w Wietnamie, pierwotnie miały długość 200 km, z czego do dziś zachowało się 120 km. W czasie wojny odgrywały kluczową rolę, mieszcząc szpitale, kuchnie, sypialnie, sale konferencyjne i arsenały.

Nasza wycieczka odbyła się autobusem z innymi turystami, co było najtańszą opcją na zwiedzenie tego miejsca. Przewodnik opowiadał nam o licznych pułapkach, które Wietkong przygotowywał dla przeciwników, z których wiele było nasączonych jadem, co powodowało bolesną i powolną śmierć.

Mieliśmy okazję wejść do tunelu, a chętni mogli przejść jego fragment pod ziemią, zobaczyć szpital i spróbować tapioki z cukrem trzcinowym – żywności jedzonej podczas wojny. Ja odważyłam się wejść tylko do płytko położonej części tunelu, ale i to dostarczyło mi solidnej dawki adrenaliny. Fascynował nas także system wentylacji, który doskonale kamuflowano, upodabniając go do kopców termitów.

Wizyta w tunelach Cu Chi była niezapomnianą lekcją historii zarówno dla naszej córki, jak i dla nas. To miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia podczas pobytu w Sajgonie.

Azjatyckie rytuały – Masaż stóp, czyli obowiązkowa wizyta w tutejszym spa

Po intensywnym dniu w tunelach, przyszedł czas na mój obowiązkowy rytuał podczas wyjazdów do Azji – masaż stóp. To usługa, która w Wietnamie wykonywana jest z ogromnym profesjonalizmem, a jej cena jest nieporównywalnie niższa w porównaniu do cen w Polsce. Taki relaks na zakończenie dnia to doskonały sposób, by zebrać siły na kolejne przygody w tym niesamowitym kraju!

Delta Mekongu – Autentyczne Doświadczenie Wietnamu

Podróż do Delty Mekongu była jedną z najważniejszych części naszej wyprawy do Wietnamu. Już sam poranek zapowiadał niezwykłe przygody. Po wczesnym śniadaniu wybrałam się na lokalny market, zanim wyruszyliśmy do wioski Ben Tre, gdzie mieliśmy spędzić trzy noce. Zakupy były koniecznością – w Delcie Mekongu czekało nas intensywne słońce, więc kapelusze i zwiewne ubrania stały się priorytetem.

Zakupy na Ben Thanh Market

Podróżując do Azji, zawsze zostawiam trochę miejsca w walizce na lokalne ubrania – są one niezwykle przewiewne i tanie. Nasz hotel znajdował się w niewielkiej odległości od słynnego Ben Thanh Market, ale przekraczanie ulic w Sajgonie to prawdziwy sport ekstremalny. Dlatego często korzystaliśmy z taksówek Grab, nawet na krótkie dystanse. Sam Ben Thanh Market to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Ho Chi Minh. To miejsce, gdzie znajdziesz dosłownie wszystko – od lokalnych pamiątek, przez ubrania, aż po świeże ryby    i doskonałe jedzenie. Kilka razy skorzystałam z okazji i zabrałam jedzenie na wynos do hotelu.

Autobus do Delty Mekongu – Początek Przygody

Po zakupach wróciłam do hotelu, spakowaliśmy się i ruszyliśmy na przystanek autobusowy, skąd odjeżdżał nasz transport do Ben Tre. Już na przystanku poczuliśmy, że czeka nas prawdziwa wietnamska przygoda. Byliśmy jedynymi turystami, a wszyscy lokalni pasażerowie mieli ze sobą różne bagaże, w tym – co było dla nas zabawne – żywe kury! Podróż autobusem, który pamiętał lepsze czasy, trwała około dwóch godzin, ale minęła nam szybko. Obserwowaliśmy życie uliczne, wczuwając się w klimat tego wyjątkowego miejsca.

Skuter – Lokalny  Środek Transportu

Gdy dotarliśmy na miejsce, autobus wysadził nas w środku niczego. Żar lejący się z nieba    i brak taksówek w pobliżu wywołały lekki stres, ale szybko pojawili się nasi przewoźnicy – dwaj panowie na skuterach. Ich zadaniem było zabrać naszą trójkę i dwie wielkie walizki! Wyobraźcie sobie, jak te walizki zostały przywiązane do skuterów – dla nas to było komiczne, ale oni robili to z pełną powagą. Choć odmówiłam jazdy bez kasku, nasza córka   i ja zdecydowałyśmy się na spacer do hotelu, a Paweł pojechał z walizkami na skuterze.

Homestay nad Rzeką Mekong – Autentyczny Wietnam

Nasz homestay w Ben Tre okazał się idealnym miejscem na odpoczynek. Położony nad samą rzeką, otoczony palmami i zielenią, z tarasem wychodzącym na wodę, był kwintesencją wietnamskiego spokoju. Ogromną zaletą była domowa kuchnia – mieliśmy okazję spróbować pysznych, tradycyjnych dań, choć jedno z nich, ryba „ucho słonia”, zostanie w naszej pamięci na długo – niestety, nie z powodu smaku, który nie przypadł nam do gustu. Jednak to właśnie takie doświadczenia sprawiają, że podróże stają się niezapomniane!

Rejs po Delcie Mekongu – W Krainie Kokosów

Następnego dnia rano wyruszyliśmy na wycieczkę z lokalnym przewodnikiem. Była to główna atrakcja naszego pobytu w Delcie Mekongu, i zdecydowanie warto było na nią czekać. Delta Mekongu to jeden z najbardziej urodzajnych regionów Wietnamu, który zaopatruje w żywność znaczną część kraju. Podczas rejsu mogliśmy podziwiać życie toczące się na wodzie – mieszkańcy zajmują się tu głównie rybołówstwem i uprawą ryżu.

Odwiedziliśmy też dom rybaka, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć, jak wygląda codzienne życie na rzece. Choć herbatę jaśminową, którą mi zaproponowano, wypiłam z pewnym dystansem – szklanka nie wyglądała na najczystszą – to było to autentyczne i niezwykle ciekawe doświadczenie. Ludzie żyją tu w zgodzie z naturą, z dala od cywilizacji, i wyglądają na naprawdę szczęśliwych.

Fabryka Cukierków Kokosowych i Spływ Łodzią

Kolejnym punktem wycieczki była wizyta w lokalnej pasiece oraz fabryce produkującej cukierki kokosowe. Te słodkości były przepyszne i z pewnością znajdą się w mojej walizce przy powrocie do domu! Jednak to, co nas najbardziej zachwyciło, to spływ drewnianą łodzią po jednym z kanałów Delty. Lokalna kobieta, wiosłując, przewiozła nas przez malowniczy kanał otoczony palmami kokosowymi, tworzącymi naturalny tunel. To było totalnie magiczne – otoczenie dosłownie otarło się o nasze głowy!

Ostatnia stacja pełna wrażeń – Opera Ludowa i Wódka z Kobry.

Ostatnim przystankiem naszej wietnamskiej przygody była urokliwa knajpka, miejsce, gdzie wielu podróżników kończy swoje wycieczki, aby odpocząć po dniu pełnym wrażeń. Mieliśmy okazję delektować się pysznym lunchem, świeżymi owocami i bezkonkurencyjnymi sokami, które smakowały jak nigdzie indziej na świecie. Całości dopełniał występ na żywo                w wykonaniu artystów regionalnej opery ludowej, który zapewnił nam niesamowitą atmosferę. To połączenie śpiewu, narracji i brzmienia egzotycznych instrumentów, których wcześniej nie znałem, zapadło mi głęboko w pamięć.

Dla odważnych przewidziano również możliwość spróbowania lokalnego specjału – wódki    z kobrą. Choć jej widok był dość odstraszający, niektórzy skusili się na tę ekstremalną degustację. My jednak zdecydowaliśmy się zachować bezpieczny dystans!

Komercyjna, ale wciąż fascynująca część podróży

Mimo że ta część wycieczki miała nieco komercyjny charakter, była to naprawdę ciekawa      i warta przeżycia przygoda. Cały dzień był przesiąknięty cudowną, relaksującą atmosferą, która pozwoliła nam w pełni cieszyć się pięknem Wietnamu. Bez wahania powtórzylibyśmy tę wycieczkę jeszcze raz, ponieważ każda chwila spędzona w tym miejscu niosła ze sobą coś wyjątkowego.

Niezapomniane chwile w Delcie Mekongu – autentyczny Wietnam na wyciągnięcie ręki!

Czas spędzony w delcie Mekongu, a szczególnie w Ben Tre, był dla nas czymś więcej niż tylko kolejnym punktem wycieczki. To było autentyczne, niezapomniane przeżycie, które pozwoliło nam poznać prawdziwy smak Wietnamu – nie ten z przewodników turystycznych, ale ten autentyczny, płynący z serca kultury i natury.

Ben Tre na zawsze skradło nasze serca i z pewnością wrócimy tam, aby znów poczuć magię tego miejsca. Jeśli szukasz podróży, która dostarczy Ci nie tylko wrażeń, ale  i głębokiego relaksu oraz autentycznych doświadczeń, to delta Mekongu jest miejscem, które musisz odwiedzić!

Mui Ne – Niezapomniana przygoda w Wietnamie

Kolejnym punktem naszej podróży po Wietnamie była malownicza miejscowość Mui Ne. Po długich rozważaniach i analizie pogody, wybraliśmy to małe nadmorskie miasteczko, oddalone o 270 km od Ben Tre, jako idealne miejsce na wypoczynek. Jednak to, co miało być prostą podróżą, zamieniło się w prawdziwą wietnamską przygodę pełną niespodzianek.

Jak dotrzeć do Mui Ne? Nasza nietypowa podróż

Największym wyzwaniem okazało się znalezienie odpowiedniego transportu. Taksówka była absurdalnie droga, więc postanowiliśmy skorzystać z lokalnego autobusu. Wietnam jest znany z wygodnych i nowoczesnych „sleeping busów”, jednak niestety żaden nie kursował  z Ben Tre. Właściciel naszego pensjonatu przekonał nas, że istnieje inne rozwiązanie, które, jak to określił, jest „najseksowniejszą opcją”. Zaufaliśmy mu i… nie spodziewaliśmy się, co nas czeka. O 5 rano, tuż po wschodzie słońca, zjawił się nasz taksówkarz. Pomógł nam kupić bilety na lokalny autobus i zniknął. W tym momencie zaczęliśmy czuć, że ta podróż może nie być taka, jak sobie wyobrażaliśmy.

Lokalny klimat na dworcu autobusowym Ben Tre

Na stacji autobusowej wszystkie spojrzenia skierowane były na nas – byliśmy jedynymi turystami. Nikt nie mówił po angielsku, ale na szczęście miałam przygotowaną kartkę           z nazwą naszej destynacji w języku wietnamskim. Usiedliśmy na samym końcu autobusu, który w niczym nie przypominał luksusowych pojazdów, z których słynie Wietnam. Zastanawialiśmy się, czy powinniśmy uciekać, ale nie było alternatywy, więc zostaliśmy. Pasażerowie zaczęli nas przyjaźnie witać, robić zdjęcia i relacje na Instagramie – widok małej blondynki, dużego mężczyzny i dziecka z ogromną poduszką w kształcie kota wzbudzał w nich sensację. Autobus w końcu ruszył, a my… zauważyliśmy, że nie mamy pasów. Jednak najbardziej zaciekawiły nas wiklinowe torby, z których wydobywały się dziwne dźwięki. Po chwili okazało się, że jedziemy z… kurami! I to nie jedną – każdy pasażer miał przynajmniej jedną torbę z tymi ptakami.

Wietnamski autobus, kury i skutery – absurd, który zapamiętamy na zawsze

Podczas jazdy co chwilę pojawiały się kolejne niespodzianki. Autobus zatrzymywał się, aby zabrać dodatkowe paczki, bonsai, a nawet skutery! Z każdą minutą coraz bardziej przypominało to sceny z programu Wojciecha Cejrowskiego. Na pewnym etapie poprosiłam kierowcę, by usunął ogromne paczki zza głowy naszej córki – w razie gwałtownego hamowania mogłoby to się źle skończyć. Mimo wszystko zostaliśmy w autobusie, bo alternatywa, czyli horrendalnie drogi Grab, była poza naszym zasięgiem. Gdybyśmy wiedzieli, że czterogodzinna podróż zamieni się w ośmiogodzinną, na pewno zrezygnowalibyśmy na wcześniejszym etapie. Autobus zatrzymywał się co chwilę, aby dodać kolejne paczki, kury czy skutery, a na końcowym etapie trasy ludzie odbierali swoje towary bezpośrednio na autostradzie.

W końcu luksus – nasz hotel w Mui Ne

Gdy zbliżaliśmy się do Mui Ne, poprosiliśmy o wcześniejsze zatrzymanie autobusu. Na miejscu czekała na nas luksusowa limuzyna Graba, podstawiona przypadkiem, jakby ktoś przewidział, że po takiej podróży potrzebujemy odrobiny komfortu. Z ulgą dotarliśmy do naszego hotelu – Bamboo Village Beach Resort & Spa. Miejsce to wyglądało lepiej niż na zdjęciach. Hotel powitał nas luksusem, pięknymi kobietami z drinkami powitalnymi i mokrymi ręcznikami. Wszystkie stresy związane z podróżą zniknęły.

Dawniej wioska rybacka, a dziś popularny kurort– wypoczynek w Mui Ne

Hotel znajdował się przy pięknej piaszczystej plaży z widokiem na Morze Południowochińskie. Pomimo tego, że był to większy obiekt niż te, do których przywykliśmy, panowała tu niezwykle relaksująca atmosfera. Każdego dnia cieszyliśmy się lokalnymi specjałami w pobliskich restauracjach – od kuchni wietnamskiej po europejskie potrawy, co było ogromnym plusem, szczególnie dla naszej córki.

Pierwotnie mieliśmy spędzić w Mui Ne tylko cztery noclegi, ale miejsce to tak nas urzekło, że zostaliśmy tydzień. Nawet nie czuliśmy potrzeby dalszego zwiedzania – czas spędzaliśmy na relaksie, wyjściach na drinki i masażach.

Pobyt w tym magicznym miejscu był dłużej niż planowaliśmy, nie tylko dlatego, że było  w nim tak świetnie, ale do tej decyzji przyczyniło się jedno nieoczekiwane wydarzenie, które miało miejsce podczas wizyty w lokalnej wiosce rybackiej.

Gwoźdź i wietnamska medycyna – zaskakująca pomoc

Podczas spaceru po wiosce przypadkowo stanęłam na gwóźdź. Wbił mi się w nogę, a ja, pełna obaw o zakażenie, postanowiłam skorzystać z lokalnej pomocy medycznej. Troskliwe Wietnamki z recepcji hotelu natychmiast przyszły z zestawem „ratunkowym”, który składał się z… małych cebulek w occie i plastra. Choć propozycja wydawała się intrygująca, zdecydowałam się zaufać wcześniejszej polisie ubezpieczeniowej.

Ubezpieczenie w podróży – Warta ratuje sytuację

Tym razem ubezpieczyłam się w Warcie, a obsługa szkody przebiegła niemal bezproblemowo. Niemal, bo na początku ubezpieczyciel chciał, abym na własny koszt dotarła do szpitala i ustawiła się w kolejce na lokalnej izbie przyjęć. Po wcześniejszych doświadczeniach z korzystania z ubezpieczenia na Sri Lance wiedziałam, że nie mogę się na to zgodzić. Dzięki mojej stanowczości, w ciągu kilkunastu minut dostałam wskazanie do pobliskiej kliniki, oddalonej zaledwie pięć minut spacerem od hotelu.


Klinika pełna niespodzianek – wietnamskie kurioza

Kiedy dotarłam na miejsce, pojawiły się wątpliwości, czy dobrze trafiłam – z kliniki wychodził… pacjent w postaci kury! Kury prześladowały nas przez cały pobyt w Wietnamie, więc nie mogłam powstrzymać śmiechu. Wewnątrz czekał na mnie lekarz, dr Dong, który obejrzał moją ranę. Choć wyglądała niegroźnie – jedynie mała dziurka po gwoździu – powiedział, że istnieje ryzyko zakażenia, zwłaszcza że pokazałam mu zdjęcie gwoździa, na który stanęłam.

Lekarz starannie wyczyścił ranę i poprosił, bym wróciła za pół godziny. Uśmiał się, kiedy opowiedziałam mu o cebulkach, które przyniosły mi recepcjonistki – widocznie to nie były standardowe praktyki w Wietnamie.

Szczepienie przeciwko tężcowi – niecodzienne doświadczenie

Kiedy wróciłam po pół godziny, przed kliniką czekała na mnie taksówka. Siostra z kliniki powiedziała, że musimy udać się do specjalnego punktu ze szczepionkami, aby podać mi zastrzyk przeciwko tężcowi. Paweł i Basia zostali w hotelu, a ja, trochę zdenerwowana, modliłam się, żeby wszystko przebiegło bez komplikacji. Takie praktyki są dla nas zupełnie obce, ale w Wietnamie każdy zastrzyk musi być wydawany w specjalnym, rządowym punkcie, co związane jest z komunistycznym ustrojem kraju.

Na miejscu nikt nie mówił po angielsku, ale na szczęście siostra z kliniki dr Donga wyjaśniła mi cały proces. Dla pewności poprosiłam o potwierdzenie, co dokładnie mi wstrzyknięto. Na szczęście, po powrocie do Polski, okazało się, że wszystko przebiegło zgodnie z normami.

Powrót do spokojniejszej wersji Wietnamu

Po tej przygodzie moje pragnienie dalszych wrażeń trochę się ostudziło. Zdecydowaliśmy, że do końca pobytu skupimy się na relaksie. Resztę dni spędziliśmy na plaży, rozkoszując się słońcem i spokojnym klimatem Mui Ne. Nie było już pośpiechu ani dalszych planów zwiedzania – po prostu cieszyliśmy się chwilą.
Na  trzy noce zmieniliśmy hotel na sąsiadujący i nieco tańszy, który był praktycznie pusty i mieliśmy bungalow przy plaży tylko dla siebie. Bao Quynh Bungalow jest dobrym, budżetowym i godnym polecenia miejscem    w Mui Ne. Jego zaletą są świetne bungalowy przy samej plaży i przyjazna obsługa.

Ostatnia prosta podróży – Ho Chi Minh po raz drugi

Podczas naszego ostatniego etapu podróży po Wietnamie ponownie trafiliśmy do Ho Chi Minh. Tym razem byliśmy lepiej przygotowani – zarezerwowaliśmy specjalnego sleeping busa, upewniając się z każdej strony, że to na pewno ten komfortowy autobus, o którym krążą legendy.


Komfort jak w klasie biznes – idealny autobus na długą podróż

I rzeczywiście – autobus był jak marzenie! Miejsca leżące, jak w klasie biznes, z prywatnymi telewizorkami, butelką wody, portem USB i zasłonami dla prywatności. Na pokładzie każdy musiał ściągnąć buty i założyć kapcie-klapki. Na siedzeniach czekały na nas czyste poduszki i kocyki. W takim stylu można podróżować! Już wiemy, że przy kolejnej wizycie     w Wietnamie będziemy szukać tylko takich połączeń. Bajka!

Podróż przebiegała szybko i wygodnie… aż do momentu, gdy 20 kilometrów przed celem musieliśmy przesiąść się do innego autobusu. Niestety, tym razem był to stary pojazd, przypominający ten, którym jechaliśmy wcześniej – pełen niekomfortowych warunków           i wspomnień o podróży z kurami. Na szczęście nie traciliśmy dobrego humoru – szybko zamówiliśmy Graba i bez zwracania uwagi na koszty dojechaliśmy wygodnie pod ostatni adres naszego pobytu.

Mieszkanie u Wietnamki w centrum – wygoda z lokalnym smakiem

Na ostatnie dni w Ho Chi Minh wynajęliśmy mieszkanie u Wietnamki, w samym sercu miasta. Miejsce było doskonałe, ale mieliśmy mały problem – wokół znajdowały się głównie knajpy serwujące wyłącznie lokalne jedzenie, bez angielskich opisów. Aromaty były dla nas dość intensywne, co bywa częstym etapem naszych azjatyckich podróży – w pewnym momencie marzyliśmy już tylko o polskim kotlecie schabowym!

Na szczęście udało mi się znaleźć stoisko sprzedające banh mi – klasyczne wietnamskie kanapki. Zrobiliśmy sobie coś na kształt polskich bułek kanapkowych i mogliśmy spokojnie zaspokoić tęsknotę za bardziej znajomymi smakami.


Ostatnie dni w Ho Chi Minh – widoki, tramwaj rzeczny i tęsknota za domem

Ostatnie dni spędziliśmy na odkrywaniu różnych dzielnic Ho Chi Minh. Przejechaliśmy się tramwajem rzecznym, co było ciekawym doświadczeniem, a także podziwialiśmy panoramę miasta z jednej z najwyższych wież, przypominającej dubajski Burj Khalifa. Mimo to, po kilku intensywnych dniach, poczuliśmy zmęczenie. Miasto, choć fascynujące, okazało się wyczerpujące, i coraz bardziej tęskniliśmy za powrotem do domu.

Wietnam wciąż w naszych sercach – kolejne plany na przyszłość

Jedno jest pewne – Wietnam skradł nasze serca. Ho Chi Minh, choć pełne życia i energii, nie wyczerpało naszego apetytu na ten kraj. Już teraz snujemy plany na kolejną podróż – tym razem chcemy odkryć Wietnam Północny i poznać go jeszcze bliżej.

Wietnam to kraj pełen kontrastów, niezapomnianych widoków i przygód, które na długo pozostają w pamięci. Każdy, kto marzy o egzotycznej podróży pełnej odkryć, powinien rozważyć ten kierunek. To miejsce, które warto poznać na własnej skórze – od południa po północ!